wtorek, 28 marca 2017

Mumiowy humor lubicie? - Jeśli tak, to biegiem do Ateneum!

Mumio od lat trzyma wysoki poziom. Ich spektakle charakteryzuje znakomite przygotowanie inscenizacyjne, literackie i muzyczne, a do tego jak dodamy niebanalny humor i doskonały warsztat aktorski – to więcej już nie potrzeba - wieczór będzie udany. Nowy spektakl Mumio „Welcome Home Boys” jest opowieścią wielowątkową, porywającą, mówiącą o braterstwie, miłości, przyjaźni, sile i słabości, czyli samo życie. Bardzo dobre teksty, mistrzowskie aktorstwo, dbałość o każdy szczegół i nowoczesny poziom realizacyjny z oprawą muzyczną na żywo.   O spektaklu, który w Teatrze Ateneum jest grany od lutego 2017 roku rozmawiamy z aktorem i jednym z autorów tekstów Mumio, Jackiem Borusińskim oraz multiinstrumentalistą Tomaszem Drozdkiem.

Jak trafiliście do Ateneum?

Jacek Borusiński: Szukaliśmy odpowiedniego miejsca w Warszawie, z którym moglibyśmy nawiązać dłuższą współpracę. Od kilku już lat staramy się odkleić od kojarzenia nas stricte z kabaretem. Zależało nam na tym, aby to miejsce było kojarzone z dobrym teatrem. Chcieliśmy wyjść z tej szuflady kabaretowej czy około-kabaretowej, do której nas wbrew naszej woli wrzucono. Pomyśleliśmy, że Teatr Ateneum, jak mało który będzie do tego pasował idealnie. Jakiś czas temu spotkałem się na jakimś planie filmowym z Agata Kuleszą i z Marcinem Dorocińskim – właśnie ta para aktorska zachęciła mnie, żeby się z taką prośbą, propozycją zwrócić do Teatru… i tak to się zaczęło. Już na pierwszym naszym wspólnym spotkaniu zrozumieliśmy, że chęć współpracy jest po obu stronach. Teatr też chciał wprowadzić w swoje progi coś nowego.

Tomasz Drozdek: Zostaliśmy wspaniale przyjęci. Czujemy się w Ateneum naprawdę dobrze. Wszyscy się nami opiekują, zagrzewają nas i kibicują. Myślimy, że podczas spektakli będzie jeszcze lepiej. Całe zaplecze teatralne też świetnie się sprawdza. Mówię o stronie technicznej. Odpowiednie teatralne zaplecze jest niezbędne do takich przedsięwzięć. Na scenie podczas spektaklu gra od trzech, do czterech osób, a w spektaklu pojawia się ponad 30 postaci. To, co dzieje się na scenie musi się zsynchronizować z filmem wyświetlanym na ekranie. Jest muzyka na żywo. Całość, z artystycznego punktu widzenia najlepiej pasuje właśnie do teatru.

JB: Nasz spektakl, jak już kiedyś o tym wspominałem, jest odpowiedni na teatralne deski. Teatr daje mu poczucie bezpieczeństwa. Ta głębia sceny, ciemna oprawa, powodują, że jest to miejsce, gdzie najlepiej nasze przedstawienie oddaje to, na czym nam zależało. Graliśmy go już w takich warunkach mniej teatralnych, powiedzmy, bardziej estradowych, na sali, która nie była salą teatralną, i widzieliśmy, że to nie było to. Zrozumieliśmy, że teatr, szczególnie Teatr Ateneum, to idealne i jedyne miejsce do przedstawienia tego typu. 

Jak zrodził się pomysł, aby połączyć film z występem na żywo?

JB: Bardzo długo nie robiliśmy premiery, i postanowiliśmy, że zawrzemy w tym spektaklu wszystkie nasze fascynacje - zarówno filmowe, teatralne jak i muzyczne, czy literackie. Pomyśleliśmy, że taka forma będzie odpowiednia. Był też taki czynnik praktyczny - w związku z tym, że w spektaklu pojawia się od 3 do ponad 30 postaci, to ekran daje nam możliwość multiplikacji aktorów. Dla nas to było rzeczą niezwykle ważną. Twórczość Mumio - można powiedzieć - zawsze leży na takiej ziemi niczyjej. I to jest właśnie taki spektakl pomiędzy filmem, teatrem i koncertem. Nas takie graniczne zjawiska bardzo interesują.

TD: Warto podkreślać, że jest to komedia. Oczywiście komedia w mumiowym wydaniu, napisana mumiowym językiem. Główni bohaterowie odbywają podróż, podczas której spotykają np. Dziada Proszalnego, którego można przypisać pewnej kulturze, pewnemu okresowi. Za chwilę okazuje się, że podróżują na starym saturatorze itd. Dzieją się jeszcze inne różne dziwne rzeczy. I nie da się tego umieścić w żadnym konkretnym przedziale czasowym. Jest to inna rzeczywistość. Mieszają się ze sobą świat baśniowy ze światem realnym.

Ciekawe teksty literackie – to Wasza wizytówka. Skąd czerpiecie inspirację?

JB: Trudno powiedzieć. Nie ma takich bezpośrednich grup, momentów, do których się odwołujemy w tym, co robimy. Natomiast pewne rzeczy, na pewno nam smakują, inne nie. Jeśli chodzi jednak o połączenie teatru i może kabaretu estradowego, to na pewno w naszej historii taką grupą był Kabaret Starszych Panów. To jest na pewno coś, co nam bardzo smakuje. Mieliśmy też tę przyjemność, że Jeremi Przybora był jeszcze na pierwszym naszym spektaklu. Był wtedy u nas z Magdą Umer. Widział spektakl i bardzo dobrze się do niego odniósł. Przy okazji możemy też zdradzić, że mamy w planach robić z Magdą w tym roku spektakl, na bazie tekstów właśnie Jeremiego Przybory.

TD: Z tym smakowaniem jest też tak, że ono wyraźnie jest pewnym narzędziem doboru tego, co się będzie działo podczas prób, a potem w trakcie spektaklu. I bardzo ważne jest to, czy to co robimy, to dokładnie to, co nam się podoba.

Tylko teatr i gra na żywo daje pole do popisu i do ciągłych zmian…

JB: Jak najbardziej. Bardzo często pojawia się improwizacja. Jest to trochę taka nasza metoda. Założyliśmy, że chcemy to robić, bo to przynosi zupełnie inne korzyści, inne owoce. Ryzyko jest potworne, bo to skok na bungee i nie wiadomo, czy lina jest przywiązana. Nigdy nie ma tej pewności, że na żywo to się uda, ale powiem tylko, że my biorąc udział w kampanii reklamowej dla firmy Polkomtel, też bardzo dużo improwizowaliśmy. Reżyser tych reklam, Iwo Zaniewski, stwierdził, że pewne rzeczy nie są do napisania przy biurku i mogą powstać tylko dzięki improwizacji.

TD: I tak jest też w spektaklu, są momenty, które muszą być jak w zegarku zsynchronizowane z ekranem, ale są momenty, w których ekran staje się tłem i jest miejsce na improwizację. Ten spektakl działa tak, że za każdym razem jest inny.
Serdecznie zapraszamy do Teatru Ateneum.

Rozmawiała Małgosia



Przedstawienie: Welcome Home Boys Kinoteatr MUMIO, oglądała 26 marca Małgosia
Następny spektakl – 21 kwietnia

piątek, 17 marca 2017

Róbmy swoje, tak po prostu

Po śmierci utalentowanego twórcy zainteresowanie jego dziełami zwykle przeżywa renesans. To dobrze, bo jest okazja, by wartościowa sztuka znalazła nowych amatorów. Tak pewnie będzie po śmierci Wojciecha Młynarskiego. Dobrze, że oprócz płyt i zbioru tekstów "Od oddechu do oddechu" jest jeszcze dostępne przedstawienie w warszawskim Teatrze Ateneum.

"Róbmy swoje", to recital piosenek z tekstami Wojciecha Młynarskiego. Tych bardzo znanych, jak tytułowy song, czy "Przyjdzie walec i wyrówna", ale też tych nieco mniej znanych i tych, które umknęły powszechnej popularności. Spektakl dobry, zarówno przez dobór repertuaru, jak i jego wykonanie.

Teksty pana Wojciecha są niezmiennie aktualne, napisane piękną polszczyzną i miały szczęście do cieszących ucho kompozycji. W wykonaniu aktorów Ateneum skrzą się jak szlachetne kamienie. Niezmiennie czekam na recital Krzysztofa Gosztyły (udźwignąłby taką formę na swoich barkach z pewnością), a tymczasem cieszę się, że wystąpił w tym spektaklu i dał próbkę swoich umiejętności wokalno-aktorskich. Nieco młodsza część obsady (Julia Konarska, Olga Sarzyńska, Katarzyna Ucherska, Sebastian Jasnoch i Tomasz Schuchardt) nie ustępuje klasą wykonawczą. Na moment pojawia się (tym razem nieśpiewający) Piotr Fronczewski.

Trochę nie a propos wydają się niektóre rekwizyty (butelki, rowery), ale na szczęście nie przeszkadzają zbytnio w odbiorze (choć obawa o zdrowie aktorów kręcących "ósemki" rowerami po niedużej scenie trochę rozprasza). 

Polecam, zdecydowanie polecam.


Przedstawienie "Róbmy swoje. Piosenki Wojciecha Młynarskiego" oglądała 4 marca Maria

„Demon Teatru” w Ateneum – spędzisz niezapomniany wieczór

„Demon teatru” Bogusława Schaeffera miał premierę w Teatrze Ateneum w Warszawie 11 czerwca 2016. Spektakl jest komedią abstrakcyjną o aktorach, czyli ludziach, którzy zawodowo udają innych ludzi. To sztuka niezwykła, tak jak jej autor.
Bogusław Schaeffer dołączył do świata teatru z muzyki w latach 60., będąc już jednym z najoryginalniejszych kompozytorów ubiegłego stulecia. Dlatego muzyka mocno współtworzy akcję sztuki. Brak tradycyjnej akcji i konwencjonalnych bohaterów, chociaż postaci wypowiadają zdania często znane nam z potocznego języka. Bogusław Schaeffer znakomicie bawi się w teatr. To samo wykonali na scenie aktorzy Teatru Ateneum i jest to podstawą  sukcesu.  

- Sztuka jest znakomitym poligonem dla aktora. W tej sztuce jest to, co jest mi najbliższe – czyli abstrakcyjne poczucie humoru i przeistaczanie się w ułamku sekundy w różne sytuacje. Szkoda, że nie możemy gościć mistrza, ale to starszy pan, nie najlepszego już zdrowia – powiedział nam w rozmowie Grzegorz Damięcki, grający postać Aktora C.

- Bogusław Schaeffer jest wspaniałym obserwatorem życia i ludzi.

- Tak. Znakomity obserwator nie tylko teatru, ale także takiego realizmu – lupy - jaką przykłada do nas aktorów, do ulotności naszego zawodu. Do człowieczeństwa w teatrze, którego poszukujemy i które dziś jest już niemal na wykończeniu. Strasznie mi ciężko – mówiąc generalnie – rzeźnia...  Rzeczywistość nie jest za ciekawa. Abstrahując od różnych sympatii politycznych, bo nie chcę w to w ogóle wnikać, ale jesteśmy – my aktorzy – gdzieś w okolicach jakiegoś śmietnika historii – z naszym zawodem. Z tak rozumianym byciem artystami - troszeczkę mało potrzebni. Jakbyśmy byli wręcz niepotrzebni. Takie jest przynajmniej wrażenie, że takich, dla których jesteśmy potrzebni, w tym kraju lub w ogóle na świecie jest niewielu. Jednak zawężając do naszego kraju, jest nas garsteczka.

- To smutne…

- Niestety, takie jest życie.

- Wspaniale was dobrał reżyser. Widać, że praca nad przedstawieniem dawała wam ogromną radość i zabawę.

- Tak. Ja w ogóle najbardziej z całej pracy aktorskiej lubię czas prób. Potem spektakle są już wchodzeniem w jakieś tam koleiny, żeby sobie to ożywiać co wieczór. Ale czas prób, poszukiwania, zmagania się z rolą, wraz ze swoimi ułomnościami, jest nieoceniony i fascynujący. Wychodzę z założenia, że jeżeli człowiek ma przychodzić do pracy i męczyć się w niej, to w ogóle traci to jakiś sens. Dopóki ta praca sprawia mi przyjemność, dopóty będę ją uprawiał – dodaje Grzegorz Damięcki.


W postać Aktora A wciela się młody aktor Teatru Ateneum – Mateusz Łapka.

Aktor A jest młodym, jeszcze niedoświadczonym artystą, który zaczyna swoją drogę aktorską, uczy się i chce nabierać doświadczenia od starszych kolegów. Właśnie tego bohatera bardzo trafnie i z dużym urokiem gra młody Mateusz Łapka, który jest na początku drogi aktorskiej i jak sam nam mówi – jest niezwykle wdzięczny losowi, że reżyser spektaklu Andrzej Domalik właśnie jego wybrał do zagrania tej roli.

 - Dla mnie jest to ogromne wyróżnienie, że mogę być w tym miejscu i pracować z takimi ludźmi. Zostałem fantastycznie przyjęty i to jest dla mnie wielka nobilitacja, że mogę się rozwijać w tak doborowym towarzystwie. I przede wszystkim podpatrywać starszych kolegów z dużo większym doświadczeniem ode mnie –  powiedział nam młody aktor.

„Demon teatru” to napisana pod koniec lat 90. sztuka Bogusława Schaeffera - wybitnego kompozytora, muzykologa, ale i teatralnego wizjonera. Spektakl jest komedią, ale z przesłaniem, ma wiele podtekstów w tekście, który znakomicie przekazują i bawią się nim – Ewa Telega, Krzysztof Tyniec, Grzegorz Damięcki, Bartłomiej Nowosielski i nasz rozmówca Mateusz Łapka.
 - Jest to sztuka o teatrze w teatrze i aktorach. Nasz świat prywatny i zawodowy jest przemieszany. Z jednej strony miesza się świat aktora A, B, C i aktorki, i reżysera, a z drugiej strony tych postaci, które my na scenie odgrywamy. Jest to bardzo ciekawe i uważam, że udało się stworzyć reżyserowi Andrzejowi Domalikowi taki świat, który faktycznie się miesza. Do końca nie jesteśmy przekonani, kiedy oni (aktorzy) grają, mówią tekst sztuki, a kiedy wstawiają swoje prywatne słowa. Cała sztuka „Demon teatru” jest fenomenalnie napisana przez Schaeffera. W pierwszej scenie reżyser grany przez Krzysztofa Tyńca mówi, że sztuka jest o kompozytorze, który notabene był też dramatopisarzem. Schaeffer bawi się napisanym tekstem od początku do końca – opowiada nam Mateusz.

Dzięki wspaniałym aktorom Teatru Ateneum mamy okazję być świadkami procesu powstawania nowej sztuki. Nie wyjdziemy z teatru zawiedzeni. Ubawimy się do łez, ale i nad wieloma fragmentami się zastanowimy. Reżyser z wielkim wyczuciem dobrał obsadę sztuki, dlatego jej sukces jest gwarantowany. Wspaniały tekst i znakomite aktorstwo równa się sukces.

- Wspaniały był cały proces powstawania sztuki. W trakcie prób, zmieniła się koncepcja, i to było ciekawe doświadczenie. Doszła dobra muzyka Mateusza Dębskiego. Nagrał specjalnie utwór do przedstawienia. Po każdej scenie są takie przerywniki muzyczne. Według mnie, fajnie to wszystko współgra, ale, żeby się przekonać i mieć swoje zdanie, to należy przyjść do Ateneum – dodaje z uśmiechem Mateusz Łapka.

Spektakl oglądała (16 grudnia) oraz rozmawiała z Grzegorzem Damięckim i Mateuszem Łapką  - Małgosia
Najbliższe spektakle – 27 marca, 25, 27 i 28 kwietnia
Demon teatru, Teatr Ateneum w Warszawie, foto Bartek Warzecha

piątek, 3 marca 2017

50 lat pracy Magdaleny Zawadzkiej

Magdalena Zawadzka - niezapomniana Baśka Wołodyjowska lub jak kto woli „Hajduczek” z filmowej Trylogii Henryka Sienkiewicza – parę tygodni temu świętowała 50 lat pracy artystycznej.  50 lat minęło jak jeden dzień – tak  można zaśpiewać i życzyć kolejnych wspaniałych lat na scenie i na szklanym ekranie.

Z okazji tego wydarzenia w Teatrze Ateneum, na Scenie Głównej zagrany został spektakl „Lilka, cud miłości” oparty na twórczości Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej (wiersze, dziennik i listy). Obok jubilatki wystąpiły - Paulina Holtz, Krystyna Tkacz i Joanna Żółkowska. Tym przedstawieniem aktorka uświetnia swoje piękne lata pracy. 

W świat twórczości, a także życia poetki i dramatopisarki dwudziestolecia międzywojennego Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej wprowadziły widza cztery wspaniałe aktorki.
„Lilka, cud miłości” to obrazki z życia kobiety, którą rządzi pragnienie miłości. A jeśli miłość, to najlepiej wielka i namiętna.
Ślub… A właściwie trzy śluby! Zawsze z mężczyzną, który spełnić ma największe marzenia i pragnienia. Życie jak to często bywa…  wypełnione zdradami, tęsknotami, stawianiem wróżb z kart, a nawet wywoływaniem duchów. Musi być także szczypta ironii, głównie na temat... mężczyzn.
Miejmy nadzieję, że jeszcze ten spektakl zagości parę razy na scenie Teatru Ateneum, bo warto go zobaczyć i przeżyć. 
Magdalena Zawadzka jest absolwentką warszawskiej PWST, którą ukończyła w roku 1966. Debiutowała jednak już w 1962 roku w filmie "Spotkanie w Bajce". Kolejne role zagrała m.in. w filmach: "Rozwodów nie będzie", "Wojna domowa", Sublokator", "Pieczone gołąbki", "Mały", "Mocne uderzenie", a nade wszystko wspomniany już "Pan Wołodyjowski" i w serialu "Przygody Pana Michała". Rola Baśki Wołodyjowskiej przyniosła Magdalenie Zawadzkiej ogromną popularność i, co niezwykle ważne w tym trudnym i często niewdzięcznym zawodzie, sympatię widzów. Szybko upomniał się o aktorkę teatr - przyszły wielkie i znaczące role szekspirowskie w Teatrze TV - Lady Makbet w "Makbecie" i tytułowa rola w "Poskromieniu złośnicy".

Magdalena Zawadzka zadebiutowała w 1966 roku na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie, z którym związała się na kilkanaście lat. Była także aktorką warszawskiego Teatru Polskiego. Od roku 1992 jest związana z Teatrem Ateneum. Stworzyła na tych scenach wiele wspaniałych i niezapomnianych kreacji. Z gościnnymi występami gości również m.in. w Teatrze Scena Prezentacje czy Capitol w Warszawie.

Spektakl Lilka, cud miłości oglądała 5 lutego 2017 Małgosia

Piosenki Jacka Cygana w Teatrze Polskim - jak najbardziej polecamy!

Lubimy chodzić do teatru na spektakle śpiewane,a jeszcze jak są na małych, kameralnych scenach, gdzie widz ma doskonały kontakt z aktorami – wtedy odbiór jest naprawdę znakomity. Jak do tego dodamy to, co najważniejsze, czyli wspaniałe i profesjonalne wykonanie - to takie przedstawienia cieszą się dużą popularnością. Teatr Polski w Warszawie ma te wszystkie przymioty, które pozwalają na wystawianie muzycznych spektakli. Robi to doskonale i od lat pielęgnuje tradycję muzycznej-śpiewanej sceny. W bieżącym repertuarze ma pięć takich przedstawień - „Anda”, „Żarcik a propos”, „Wszędzie jest wyspa Tu”, „Natalia Sikora śpiewa Norwida” i ten aktualnie nas najbardziej interesujący „Cygan w Polskim. Życie jest piosenką”. Każde znakomite, godne polecenia i zobaczenia.

Piosenka jest dobra na wszystko – jak śpiewał niezapomniany Kabaret Starszych Panów. Nieważne ile mamy lat, gdyż muzyka wypełnia nam życie w każdym wieku. Niepoprawni romantycy zawsze lubią wracać do chwil, które im się pozytywnie kojarzą, przypominają dobre lata, młodość, czy beztroskie dzieciństwo (jeśli takie się miało), pierwsze miłosne uniesienia, ale i te smutne chwile. Bo życie to nie tylko radość i wesele, ale straty i łzy, a piosenka po prostu pomaga nam w życiu.  

Spektakl stworzył Jacek Cygan. Napisał scenariusz i wyreżyserował wspaniały dwugodzinny estradowo-poetycki wieczór. Autor wielu niezapomnianych piosenek prowadzi swoje przedstawienie, śpiewa, opowiada ciekawe anegdoty o tych, których już nie ma między nami, ale pozostała ich twórczość – przytoczę tych największych - Gustaw Holoubek, Agnieszka Osiecka, Jonasz Kofta.

Autor zaprosił do swojego dzieła aktorów Teatru Polskiego – aktorów, którzy w swoich wykonaniach oddają siebie, to co czują i to, co przeżywają, śpiewając te piosenki. Śpiewane utwory dobrze znamy z innych wykonań. Jedne mogą nam bardziej przypaść do serca, inne mniej, ale wszystkie są zaśpiewane czy wyrecytowane profesjonalnie i po prostu pięknie. „Łatwopalni” w wykonaniu Andrzeja Seweryna i Jacka Cygana, „Mały Elf” w interpretacji Joanny Trzepiecińskiej, „Intymnie” wykonane w duecie przez Lidię Sadową i Szymona Kuśmidra, „Popołudnie” i „Mrok” zaśpiewane przez Krzysztofa Kwiatkowskiego – te utwory w nowych interpretacjach zapamiętamy. Można się wzruszyć, pośmiać, powspominać i przeżyć niezapomniany wieczór.

Krzysztof Kwiatkowski, fot. Marta Ankiersztejn


Talent muzyczny Joanny Trzepiecińskiej dobrze znamy. Czysty, niezwykle dźwięczny i też o sporych możliwościach głos Lidii Sadowej również nie jest dla mnie zaskoczeniem, bo poznałam możliwości młodej aktorki w spektaklu „Listy na wyczerpanym papierze” Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory. Do zespołu „Cygana w Polskim” doszedł w tym sezonie Krzysztof Kwiatkowski. Ten niezwykle utalentowany aktor młodego pokolenia jest dla mnie wielkim odkryciem, jeśli idzie o scenę muzyczną. Wspaniały odtwórca roli Hamleta, Irydiona, Konrada z  „Wyzwolenia” Stanisława Wyspiańskiego i wielu innych ról -  zdradza widzom swoje nowe oblicze, nowy talent – tym razem wokalny.

Krzysztof Kwiatkowski opowiada nam jak trafił do obsady „Cygana” i jak ważna jest w jego życiu muzyka.
- Przed rozpoczęciem aktualnego sezonu teatralnego zadzwonił do mnie Pan Dyrektor Andrzej Seweryn z propozycją dołączenia do obsady spektaklu „Cygan w Polskim. Życie jest piosenką”. Bardzo ucieszyłem się na to wydarzenie, ponieważ zawsze chciałem zmierzyć się z tak wymagającym repertuarem. Spotkałem się również z Panem Jackiem Cyganem, aby wspólnie przedyskutować interpretację aktorską i muzyczną poszczególnych utworów – powiedział nam  Krzysztof.

- Muzyka była dla mnie ważnym elementem życia już od dzieciństwa. W wieku kilkunastu lat chwyciłem gitarę i postanowiłem opanować ten instrument w jak najbardziej profesjonalny sposób. Początkowo uczyłem się sam, później lekcji udzielał mi fantastyczny basista krakowskiego zespołu Wawele - Jacek Chruściński. Po pewnym czasie odważyłem się grać i śpiewać. Często można  było mnie spotkać na krakowskim rynku, śpiewającego ulubione rockowe i bluesowe kompozycje. Założyłem również zespół popowo-rockowy, z którym przez pewien czas koncertowałem. Przyszedł czas szkoły teatralnej, gdzie bardzo dużo śpiewaliśmy, nie tylko na zajęciach, ale przede wszystkim w wolnym czasie. Z kolei moim drugim profesjonalnym spektaklem, a jednocześnie debiutem na deskach Teatru STU w Krakowie była „Sonata Belzebuba” Witkacego w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego. Miałem wielki zaszczyt śpiewać w tym muzycznym przedstawieniu piosenki wspólnie z Beatą Rybotycką, Zbigniewem Wodeckim i Agatą Myśliwiec. Wspaniale akompaniował nam również wirtuoz fortepianu - Konrad Mastyło. Dzięki tej przygodzie udało mi się zdobyć doświadczenia potrzebne w spektaklach i przedsięwzięciach muzycznych.
Wejście w już gotowy i wielokrotnie grany spektakl nigdy nie jest łatwe. Na szczęście koledzy z obsady „Cygana w Polskim” oraz wspaniali muzycy z zespołu Kameleon Quintet bardzo serdecznie przyjęli mnie do grona wykonawców. Wspierali mnie w trakcie prób i premierowego dla mnie spektaklu. Możliwość zaśpiewania tak kultowych kompozycji jak „Czas nas uczy pogody”, „Za młodzi, za starzy” czy „Popołudnie” to dla mnie wielkie przeżycie i fantastyczna przygoda – mówi nam aktor Teatru Polskiego.

- Jak czuję potrzebę zrelaksowania się, to właśnie pomaga mi w tym najlepiej muzyka. Lubię na chwilę zostawić wszystkie pilne sprawy, założyć słuchawki i przez chwilę posłuchać moich ulubionych kompozycji. W zależności od nastroju słucham też różnych gatunków - od rocka, bluesa, przez pop, swing, jazz, ale również piosenkę aktorską i poezję śpiewaną. Myślę, że bez muzyki moje życie byłoby zdecydowanie uboższe i jednowymiarowe. Mam wiele utworów, które towarzyszą mi od wielu lat, cześć z nich jest związana z różnymi istotnymi, często przełomowymi momentami w moim życiu. Jeżeli tylko mogę, jeżdżę na koncerty ulubionych artystów. Kilka lat temu byłem na koncercie Leonarda Cohena, Erica Claptona, Pata Metheny’ego, w międzyczasie na niepowtarzalnym Michale Bajorze, czy w ostatnim czasie na koncercie Grzegorza Turnaua. Muzyka towarzyszy mi w zasadzie o każdej porze dnia – podsumowuje Krzysztof Kwiatkowski.


Spektakl oglądała (4 grudnia i 15 lutego) oraz rozmawiała z Krzysztofem Kwiatkowskim - Małgosia

Najbliższe spektakle – 30 i 31 marca 2017

Cygan w Polskim. Życie jest piosenką, Teatr Polski w Warszawie

...I po Oscarach

Statuetka Oscara /źródło: Wikipedia/

89. Gala rozdania Oscarów już za nami. Mimo wielu ciekawych i nieprzewidzianych rozstrzygnięć, z pewnością zapadnie nam w pamięć także z innego powodu. Po raz pierwszy w historii przytrafiła się organizatorom wpadka, jaką było pomyłkowe ogłoszenie zwycięzcy w kategorii najlepszy film. Najpierw ze statuetki cieszyli się twórcy „La La Land”, podczas gdy w rezultacie zwycięski okazał się „Moonlight”.

Błędy zdarzają się każdemu, ale zawód i niesmak pozostały. Tegoroczna Gala nie wyróżniła się poza tym niczym szczególnym. Zdecydowany faworyt, film Damiena Chazelle „La La Land”, zgarnął większość statuetek, w tym za najlepszą aktorkę pierwszoplanową (Emma Stone) . Za niespodziankę można uznać wygraną Caseya Afflecka za wzruszający i bardzo emocjonalny film „Manchester by the sea”. Ja osobiście bardzo się z tego cieszę. Casey fenomenalnie wcielił się w  postać Lee Chandlera, dojrzałego mężczyzny, który po raz kolejny musi stawić czoła śmierci bliskich. Młodszy brat Bena Afflecka świetnie zagrał aspołecznego mężczyznę, dla którego egzystencja sprowadza się do oddychania. Jednak pod maską, którą ma na twarzy Lee, kryje się nieszczęśliwy, wrażliwy mężczyzna, targany wyrzutami sumienia. Affleck porusza widza do żywego swoją grą.

Zwycięzca, film „Moonlight” Barry'ego Jenkinsa, to sztuka przeniesiona na szklany ekran. Jesteśmy świadkami przejmującej historii o samotności, inności i problemie znalezienia swojego miejsca na ziemi. Opowieść ma miejsce na Florydzie, wśród czarnoskórej społeczności z problemami. Śledzimy życie dorastającego Chirona, jego walkę z rówieśnikami i pokusami narkotykowymi. Chłopiec wychowuje się bez ojca, u boku matki narkomanki. Od pierwszych minut z ekranu bije smutek.

Wśród nominowanych filmów znalazł się obraz Davida Mackenzie „Aż do piekła”. Ku zdziwieniu wielu -  także mojemu -  nie otrzymał żadnej statuetki, a szkoda. Znacznie różnił się od pozostałych ośmiu produkcji, a do tego ciekawą postać stworzył w nim Jeff Bridges (nominowany w kategorii aktor drugoplanowy).

Gala przeszła do historii, następna już za rok. Czy mimo spadającego zainteresowania wśród Amerykanów (najsłabsza oglądalność w USA od 2008 roku) nadal będzie nas pociągać? Czas pokaże, wszystko zależy od jakości filmów nominowanych do statuetek przez Akademię.

Galę w nocy z 26 na 27 lutego 2017 oglądała Kasia