środa, 4 kwietnia 2018

Różnorodność teatralna

Mając na myśli różnorodność teatralną, od razu nasuwa się na myśl szeroki repertuar przedstawień. Duże miasta oferują taki właśnie wachlarz różnorodności: od musicali, przez koncerty muzyki rozrywkowej i klasycznej, po spektakle teatralne, baletowe i operowe. Jednym słowem – jest w czym wybierać. W Warszawie jest 46 teatrów, w Krakowie 14, natomiast w Londynie 117. Trudno nam się równać z wielkimi europejskimi ośrodkami kultury. W liczbach przegrywamy, ale w jakości serwowanej dawki kultury na pewno nie. Będąc ostatnio kilka dni w stolicy Wielkiej Brytanii wybrałam się na dwa przedstawienia: na sztukę amerykańskiego dramaturga Eugene O'Neilla – Zmierzch długiego dnia -  ze wspaniałą kreacją Jeremiego Ironsa i Lesley Manville.


Sztuka wymagała świeżej i wypoczętej głowy, trwała bowiem 3,5 godziny, a wieczorne przedstawienia w Londynie zaczynają się o stałej porze, o 19.30. Widząc na scenie takie sławy, czasem zapominamy o zmęczeniu, nawet niuanse językowe – naturalne, że nie sposób zrozumieć każde słowo – nie mają znaczenia. Ilekroć widzę na scenie zagranicznych aktorów znanych ze szklanego ekranu, nie potrafię oprzeć się ekscytacji. Drugim przedstawieniem, na które szczególnie czekałam był musical Hamilton napisany przez Lin-Manuela Mirandę. Musical o życiu Aleksandra Hamiltona, jednego z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych miał swoją premierę na Broadwayu  w Nowym Jorku w styczniu 2015 roku. Odniósł ogromny sukces, a w grudniu 2017 roku przeniesiono go na deski odnowionego Victoria Palace Theatre w Londynie. Zdecydowanie było warto bić się o bilety na to przedsięwzięcie. Wspaniała muzyka i ciekawie przedstawiona opowieść o początkach USA, musiała porwać każdego.

Zdarzyło mi się już wielokrotnie odwiedzać londyńskie teatry, i co zwraca uwagę – to sprawy związane z zachowaniem ludzi. Nie mogłam się nadziwić, że w najlepszych londyńskich teatrach nie ma szatni. Ludzie nawet nie przejmują się tym, że ubrania trzymają albo na kolanach, albo wciskają pod krzesło. U nas nie do pomyślenia. Kolejną rzeczą, od której włos jeży się na głowie, to bary. Mam wrażenie, że większość z odwiedzających teatr osób, spotyka się głównie ze względu na możliwość wypicia kilku kieliszków wina, czy wyskokowych drinków, w wyniku czego potem trudno wytrzymać jest na długiej i wymagającej trzeźwości sztuce, jak wspomniana przeze mnie wyżej. Co gorszy mnie jeszcze bardziej, to możliwość wnoszenia kieliszków na salę – dla mnie karygodne. W rezultacie czego, potem opary alkoholowe unoszą się na widowni, a nie każdemu to odpowiada. Wynika z tego, że przeciętny Anglik nie jest w stanie wytrzymać godziny bez picia i jedzenia. Cóż, co kraj, to obyczaj – jak mówią.

Oglądała Kasia