środa, 27 listopada 2019

Anna Gryszkówna o najnowszej premierze „Letników” i pracy z Maciejem Prusem

Dramat "Letnicy" pióra Maksima Gorkiego powstał około sto lat temu, ale nic nie stracił na aktualności. Przedstawia głównie inteligencję i jej konfrontację z trudną politycznie przełomową sytuacją swego kraju, stojącego w obliczu historycznych przemian. Zadaje pytanie o rolę inteligencji w społeczeństwie, o misję ludzi światłych w walce o sprawiedliwość społeczną – o człowieka. Takie same pytania możemy zadawać sobie i dziś.

"Letnicy" to pierwsza premiera w nowym sezonie Teatru Narodowego w Warszawie. O sztuce i pracy nad nią rozmawiamy z Anną Gryszkówną – aktorką Sceny Narodowej i asystentką reżysera spektaklu Macieja Prusa.


- Bardzo mnie ucieszyła perspektywa współpracy z panem Maciejem Prusem. Praca z nim to wyróżnienie i ogromna przyjemność. Jest on ostatnim reżyserem z pokolenia, które pracowało jeszcze z Kazimierzem Dejmkiem, z Konradem Swinarskim, Erwinem Axerem - dlatego obcowanie z nim wywiera szczególne wrażenie, jest to wielka nagroda. Pracując z nim, mam do czynienia z takim teatrem, którego już nie ma - szlachetnym, pięknym i mądrym, kochającym słowo, szanującym autora, dlatego z wielką radością pełnię rolę asystentki, pana Macieja – powiedziała w rozmowie z nami Anna Gryszkówna.

Obserwuję panią od tej strony reżyserskiej, i widzę, jak się pani wspaniale rozwija w tym kierunku. Czy to jest to, co panią pociąga w teatrze?

Myślę, że to będzie moja droga. W tym spektaklu występuję w podwójnej roli, jako aktorka i jako asystentka reżysera. Jest to oficjalna, uczciwa asystentura z mojej strony. Dlatego mając do czynienia z obydwoma punktami widzenia - to wiem, że perspektywa tamtej strony, strony reżysera jest tym, co mnie magnetycznie pociąga i już nie umiem z niej zrezygnować. Myślę, że w tym jest moje serce.

Jak długo ten pomysł kiełkował w pani głowie?

Zagrałam w spektaklu w Teatrze Dramatycznym "Nasza Klasa" - Rachelkę Mariankę - była to dla mnie piękna podróż i przygoda. Moja bohaterka jest cały czas na scenie od młodości do śmierci. Dostałam wielkie wyzwanie, z którym się zmierzyłam, które mi sprawiło mnóstwo satysfakcji i zobaczyłam, że niewiele jest takich ról. Jest tyle zdolnych aktorek, a tak mało ciekawych propozycji dla nich, że czekanie na ponowne wyzwanie jest po prostu stratą czasu. A zawsze miałam inklinację do tego, żeby zamiast jednej roli, móc w głowie przejść wszystkie, żeby mieć wpływ na świat stwarzany na scenie, na scenografię, kostiumy, na muzykę. Ten teatr, który rodzi się w głowie - siedząc w domu w fotelu, czy podczas snu - to jest to miejsce, w którym chciałabym być.

Reżyser tak naprawdę pracuje 24 godziny na dobę...

Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to praca na okrągło, i jest się w niej bardzo samotnym. Bo przy finalnym efekcie aktorzy mają wsparcie reżysera, są ze sobą, rozmawiają, coś od nich jeszcze zależy. Reżyser musi wiedzieć, czy to, co zrobił jest dobre, czy złe. Nikt mu o tym nie powie, musi to czuć i musi to wiedzieć.

Proszę coś powiedzieć o samym spektaklu, bo wielkość autora poznaje się po tym, że jego już nie ma z nami, a jego dzieła są, i to są ciągle aktualne.

Tak, zmieniają się czasy, zmieniają się kostiumy, a tematy, problemy, wątpliwości są te same. Ten spektakl jest o inteligencji. O jej próbie odnalezienia się we współczesnym świecie, w świecie w którym jej znaczenie jest coraz mniejsze, kiedy trudno jej ocalić swoją intensywność, swoją wagę. Pogubieni inteligenci, którzy cały czas żyją w matni, niemocy, a jednocześnie towarzyszą im wielkie potrzeby i tęsknoty. Jest to smutne, gorzkie, a jednocześnie z nutą nadziei, na to, że mimo wszystko walczy, szuka, swojej drogi, swojej ścieżki.

Jak ważna jest ta inteligencja?

Jest istotą, ideą, o której opowiada autor. Ci ludzie próbują nazwać siebie na nowo. Wyznaczyć sobie cel. To jest bardzo ważne, szukanie innej formy, dla tego, czym ma być obecnie.

Jaki jest pan Maciej Prus?

Praca z nim jest niesamowita. Jest całkowicie oddany słowu i autorowi. Kocha i szanuje aktora. Pełen czułości, dla niego, dla jego pomysłu, jego wrażliwości. Nie było ani razu awantury, nie było ani razu żadnych napięć, sytuacji nieprzyjemnych. Aktorzy oddają mu to samo - mam wrażenie. Świetnie nam się razem pracowało, mamy cudowny zespół, wspaniałą ekipę, każdy z radością szedł na próbę, chciał pracować i dawać siebie. I to jest bardzo miłe. Zapraszamy na efekt naszej wspólnej pracy – dodaje Anna Gryszkówna.

Rozmawiała Małgorzata Gotowiec


Teatr Narodowy w Warszawie, "Letnicy", reż. Maciej Prus
Anna Gryszkówna jako Kaleria, siostra Basowa i asystentka reżysera
foto Krzysztof Bieliński.

Najbliższe spektakle 7 i 8 grudnia

poniedziałek, 25 listopada 2019

Mateusz Weber o "Księżniczce Turandot"

Premiera "Księżniczki Turandot" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie miała miejsce pod koniec września. Spektakl oparty na baśni chińskiej, w którym reżyser Ondrej Spišák mistrzowsko bawi się konwencjami teatralnymi, nawiązuje do commedii dell’arte, a nawet do form cyrkowych. Tekst w przekładzie poety Jarosława Mikołajewskiego dość dobrze oddaje siłę słowa Carlo Gozziego, a improwizacje z humorem odnoszą się do współczesności. Mówi o odwiecznej walce płci, która ukazuje człowieka jako pełnego sprzeczności i nie zawsze spełniającego romantyczne wizje miłości.

- Praca nad spektaklem przebiegała dwuetapowo. W maju i czerwcu udało nam się stworzyć szkic przedstawienia. W lipcu koncentrowaliśmy się na Letnim Przeglądzie Teatralnym w Teatrze Dramatycznym, a od początku września bardzo intensywnie pracowaliśmy już całościowo na scenie. Do dyspozycji mieliśmy zaledwie trzy tygodnie, ale finalnie udało nam się wszystko dopiąć i stworzyć zadowalający efekt – powiedział w rozmowie z nami aktor Teatru Dramatycznego Mateusz Weber.


- Od samego początku pracowaliśmy na tekście Carlo Gozziego, czyli commedii dell’arte. Z operą Giacomo Pucciniego wspólna jest historia i bohaterowie, ale śpiewania w naszym przedstawieniu brak. W ramach ukłonu dla tej wielkiej opery, reżyser w zabawny sposób postanowił wykorzystać krótki fragment najsłynniejszej arii "Nessun dorma" – dodaje Mateusz.

Niezwykle ciekawy jest motyw powracających na scenę klaunów...

Stworzyliśmy przedstawienie, w którym od samego początku puszczamy do widza "oko". Klauni są połączeniem między publicznością, a aktorami - łamiemy czwartą ścianę, dajemy jasny sygnał - Tak! Jesteśmy w teatrze, jesteśmy aktorami, i zaraz zobaczycie Państwo historię, którą grają aktorzy Teatru Dramatycznego. Czy skończy się dobrze? czy źle? Autor napisał, że dobrze, ale jesteśmy w teatrze, a tu może wydarzyć się wszystko…

Pracowałeś już wcześniej z Ondrejem Spišákiem?

Z Ondrejem Spišákiem spotkałem się po raz pierwszy. Bardzo podoba mi się jego myślenie o teatrze. Przyszedł z dobrym, konkretnym pomysłem, który miał ożywić tekst - nie oszukujmy się – już nie pierwszej "świeżości". Jest otwarty na propozycje, słucha, co aktorzy mają do powiedzenia, dzieli się spostrzeżeniami. A do tego, jest po prostu fajnym człowiekiem z dużym poczuciem humoru, więc współpraca była bardzo przyjemna.

Bawicie się nieźle podczas spektakli...

To nie jest moje pierwsze spotkanie z commedią dell’arte w tym teatrze, i myślę, że całkiem nieźle odnajduję się w tej formie. Lubię role, które dają możliwość pewnego przerysowania postaci, które tak naprawdę nie są do końca realne. Tworzenie takiego bohatera daje niesamowitą frajdę.
Tak naprawdę – to my dopiero zaczynamy się bawić. Przedstawienie z każdym kolejnym spektaklem ewoluuje. Czujemy się coraz bardziej swobodnie. Dyrektor Tadeusz Słobodzianek, który jest autorem naszych intermediów, przysłuchuje się im i proponuje różne aktualizacje, odnosząc się do coraz to ciekawszych i nowszych wydarzeń w życiu publicznym... Kto wie... może za rok intermedia będą zupełnie inne...

Rozmawiała Małgorzata Gotowiec


Teatr Dramatyczny w Warszawie, Scena im. G. Holoubka, "Księżniczka Turandot"
reżyseria Ondrej Spišák
Mateusz Weber jako Truffaldino, foto K.Bieliński
Spektakl widziała 26 września Małgosia
Najbliższe przedstawienia – 28, 29 i 31 grudnia

piątek, 22 listopada 2019

Mateusz Łapka o najnowszej premierze w Teatrze Ateneum

Co może się wydarzyć, kiedy duchy z przeszłości materializują się w świecie żywych i wtrącają się w ich życie? Jarosław Marek Rymkiewicz, wybitny poeta, dramaturg i eseista, napisał w roku 1979 sztukę zarazem upiorną i śmieszną, w której działalność widm jest wyjątkowo dokuczliwa. Każdy naród ma jakąś swoją historię, która albo napawa go dumą, albo bywa kulą u nogi. A kiedy trupy z przeszłości mieszają się z żyjącymi, wynikają z tego przeróżne porozumienia i nieporozumienia, groźne albo zabawne. Kochliwa hrabina sprzed stuleci odnajduje ducha kochanka we współczesnym dorobkiewiczu, stary generał z dawnego powstania ugania się za młodą mężatką… Kłania się nam Fredro i Witkacy, Mickiewicz i Mrożek. My, Polacy lubimy wracać do historii, taka nasza natura. Czasami jest to fajne, a czasami nieco męczące.

Jarosław Marek Rymkiewicz mówi: "Uważajcie rodacy, upiory przeszłości lubią wysysać z nas krew".

"Dwór nad Narwią" pióra Jarosława Marka Rymkiewicza jest pierwszą w nowym sezonie premierą w Teatrze Ateneum w Warszawie. O sztuce, jej przesłaniu rozmawiamy z młodym aktorem stołecznej sceny Mateuszem Łapką.


Będzie strasznie, będzie śmiesznie?

To jest bodajże trzecie w Polsce wystawienie tej sztuki, a pierwsze w Warszawie. Jak będzie? Troszkę śmiesznie, troszkę strasznie, bo zabawa tą konwencją duchów nam to umożliwia. Będziemy walczyć z tymi duchami przeszłości, z tym, z czym my, Polacy na co dzień nie możemy sobie poradzić. Z naszą przeszłością, z tym, że wchodzimy w życie z bagażem, z ciężarem, z czymś, od czego nie możemy się uwolnić. Artur Tyszkiewicz - reżyser tego spektaklu, powiedział kiedyś, że Polacy cały czas żyją na cmentarzach. Troszkę będzie też o tym, żebyśmy się nieco uwolnili od tego. Oczywiście, każda z postaci kreowana przez kolegów i przeze mnie jest inna, o co innego jej chodzi, ma odmienne wizje, i to jest wspaniałe.

Jesteś aktorem młodej generacji. Jak sobie radzisz z rozpamiętywaniem historii i naszej przeszłości?

Staram się z tym walczyć, ale to jest gdzieś w środku, ta nasza polskość. Myślę, że trzeba sobie zadać pytanie: co nam daje to ciągłe rozdrapywanie ran? My nie żyjemy tym, co się dzieje teraz, ale ciągle wracamy do tego, co było. Wracamy do dalszej czy bliższej historii, ale wracamy. Starsi koledzy wielokrotnie mówili, że kiedy się spotykają ze znajomymi, z lat szkolnych, siadają i pytają "co u ciebie?" – w odpowiedzi na to pytanie bardzo rzadko słyszą, co tak naprawdę dzieje się w obecnym życiu znajomego. Tamci wracają to tych lat i wspominają - "a pamiętasz jak trzydzieści lat temu ..?". Ciągle te wspomnienia powracają. Wiadomo, że są momenty, kiedy nie wolno nam zapomnieć tak całkiem. Mieliśmy niedawno Dzień Zaduszny i Dzień Wszystkich Świętych, jest to czas refleksji, wspomnień, ale potem to mija i nie możemy ciągle się umartwiać. Po to jest taki dzień w roku, żeby pamięć czcić w odpowiedni sposób, ale nie przez kolejne 364 dni w roku. Postać Kamila, którego gram, mówi takie słowa – "czy ludzie, którzy przeminęli, będą ciągle rozdzierać piersi ludzi przyszłych? Czy zawsze będziemy się tym nawzajem zamęczać?".

Jest jakieś rozwiązanie?

Z pewnością jest. Jednak każdy musi sam znaleźć odpowiedni dla siebie sposób. Można inaczej żyć, a przynajmniej spróbować.

Powiedz coś więcej o granej przez Ciebie postaci?


Kamil jest umarłym poetą. Do końca nie wiemy, jaki związek ma imię postaci z poetami, którzy żyli przed laty. Kamil jest zjawą, sami możemy sobie interpretować, który Kamil... Podobnie jest z postacią graną przez Krzysztofa Gosztyłę - Jenerał Józef. Było tylu Józefów w historii Polski, że każdy może sobie dopasować swojego. Fajnie jest to wszystko potraktowane przez autora tekstu. Widz może sobie dowolnie dobrać, zinterpretować. Wracając do mojej postaci: Kamil popełnił samobójstwo, taka romantyczna śmierć, strzelił sobie w usta z powodu nieszczęśliwej miłości. Zabił się z miłości do kobiety - z którą, żeby było śmiesznie - żyje teraz we dworze już po śmierci. Ich groby znajdują się nieopodal. Nie są w związku, jednak Kamil cały czas jest w niej bardzo zakochany, mimo śmierci to uczucie nie wygasło. Kamil jest człowiekiem, którego nikt nie próbuje zrozumieć. Jest inny niż cała reszta zjaw. Poeta…On inaczej odbiera rzeczywistość, inaczej patrzy na pewne rzeczy, inaczej myśli, czuje. Jest wyśmiewany, traktowany nie do końca poważnie. Próbuje osiągnąć taką duchową wzniosłość. Stara się być dobrym człowiekiem, wije sobie wianki, ogląda piękno przyrody, słucha śpiewu ptaków. Mówi, że takie przyziemne rzeczy jak seks, picie, jedzenie to nie jest to, na czym mu zależy. Powinniśmy się rozwijać, piąć wyżej i wyżej, szczeblować w górę po drabinie ducha. Kamil jest taką właśnie postacią. Czy to mu się uda, czy nie, to już trzeba przyjść do teatru i samemu się przekonać.

Czyli w spektaklu będziemy obcować z bohaterami żywymi i widmami?

Tak. Widz doskonale będzie wiedział, kto do której grupy należy. Mamy ciekawą charakteryzację, wszystko jest czytelne dla widza. Sztuka, mimo, że napisana lata temu, jest bardzo aktualna. Postać grana przez Darka Wnuka mówi, że te genetyczne krzyżówki, mutacje, kombinacje to jest przyszłość. Wprawdzie na szczęście nie żyjemy z umarłymi, ale naukowcy dokonują różnych genetycznych eksperymentów, klonują, krzyżują na co dzień – na przykład zwierzęta. Kto wie, dokąd to zmierza i jak się może rozwinąć?

Bawiliście się chyba nieźle na próbach?

Tak. Postaci duchy są mocno przerysowane, wygląda to trochę jak "stary teatr" – od charakteryzacji po grę. Momentami mamy do czynienia z "nadgrywaniem". Tego szukaliśmy, wspólnie pracując nad tym, jak ta sztuka powinna wyglądać. Gdy pojawiła się charakteryzacja, kostiumy, i zobaczyliśmy siebie nawzajem – było dużo śmiechu. Zapraszam serdecznie na przedstawienie.

Rozmawiała Małgorzata Gotowiec


fot. Bartek Warzecha

Teatr Ateneum w Warszawie, "Dwór nad Narwią", reż. Artur Tyszkiewicz,
Spektakl widziała 14 listopada Małgosia
Najbliższe przedstawienia – 10, 11 i 12 grudnia