poniedziałek, 30 grudnia 2019

Martyna Kowalik o sztuce „Biesy” i miłości do klasyki

Skandale towarzyskie, popełnione w przeszłości zbrodnie, spiski polityczne i plany rewolucji – taki jest świat Fiodora Dostojewskiego. Pisarz wyprzedził swoją epokę i dziś przeglądamy się w jego arcydziele jak w krzywym zwierciadle. Szaleństwo tekstu, żarliwość dialogów pokazują świat pijany od idei.


"Biesy", najnowszy spektakl Teatru Dramatycznego, Sceny na Woli im. Tadeusza Łomnickiego w Warszawie, w ślad za wieloznacznością utworów pisarza nie ocenia i nie wskazuje, gdzie jest racja. 

Przedstawienie powstało w koprodukcji Teatru Dramatycznego z Teatrem Provisorium, jednym z najważniejszych teatrów alternatywnych, który od zawsze poszukiwał inspiracji w wybitnych tekstach polskiej i światowej literatury.
 
- Trzeba podkreślić, że nie robimy sztuki kostiumowej z dosłowną scenografią z epoki. Będzie dużo metafizyki i symbolizmu – mówi w rozmowie z nami aktorka młodego pokolenia Martyna Kowalik, wcielająca się w postać Lizy.

Będzie mrocznie...


Jak najbardziej, będzie to spektakl mroczny, jak to u Dostojewskiego. Nie zabraknie namiętności. Jest tu wszystko: miłość, śmierć, obłęd. Jestem miłośniczką "Braci Karamazow", zresztą to była moja sztuka dyplomowa. To właśnie w nich są przepiękne role dla kobiet, co się bardzo rzadko zdarza w dramatach. Nie oszukujmy się - kobiety bardzo często są pomijane, a mężczyźni grają pierwsze skrzypce.

Tekst pełen namiętności to skarb dla aktora.

Zdecydowanie. Namiętności, intrygi, emocje to środowisko, w którym aktor może się wykazać. Jest miejsce, aby się pośmiać, popłakać, poszaleć. Twórczość Fiodora Dostojewskiego daje duże możliwości.

Jest to literatura pełna największych wyzwań dla aktora...

Tak, jest to wyzwanie, bo nie da się tego tekstu grać na chłodno, markować. Absolutnie trzeba dać z siebie wszystko, trzeba przeżywać, wczuć się w postać, poobijać. Przyznaję, że po próbach mam już odrobinę zmęczone ciało. Niestety na tym etapie nie można odpuszczać. Trzeba dać z siebie wszystko.

Dużo grasz, i z każdym przedstawieniem nabierasz doświadczenia. Jak odbierasz siebie na przestrzeni tych ostatnich lat?

W Teatrze Dramatycznym jestem na etacie od pięciu lat. Teatralnie dosyć wcześnie wystartowałam, bo już na trzecim roku debiutowałam w Teatrze Komedia. Potem jako wolny strzelec współpracowałam z Teatrem Polskim, Ateneum, teatrem w Częstochowie i Płocku. Czuję, że jestem na etapie zdecydowanie większej pewności siebie. Jest we mnie mniej wstydu, mniej się zastanawiam, czy coś wypada, czy nie. W szkole dostajemy podstawowy warsztat, a potem zaczyna się prawdziwe granie. Uczymy się od kolegów, głównie od starszych. W moim obecnym teatrze takimi nauczycielami są dla mnie Adam Ferency i Łukasz Lewandowski. Często podglądam ich na próbach i jeśli czegoś nie wiem, albo nie jestem pewna, to proszę ich o radę w jakim kierunku powinnam iść, czy to co proponuję jest dobre, i co zrobić, by było jeszcze lepsze. Trafił mi się w teatrze wspaniały zespół świetnych aktorów, od których bardzo wiele mogę się nauczyć. To jest dar, który trzeba wykorzystać. 

Kiedy dojrzałaś do twórczości Dostojewskiego, czy rozumiałaś go w pełni już od dawna?


Twórczość Dostojewskiego jest tak złożona i bogata, że trudno mówić o pełnym jej zrozumieniu. Za każdym razem, gdy sięgasz po jego dzieło, odkrywasz coś nowego. Inaczej interpretujesz, dostrzegasz nowe wątki, patrzysz przez pryzmat swoich doświadczeń życiowych, które z biegiem czasu się zmieniają.
"Biesy" dopiero odkrywam, myślę, że im dłużej będziemy to grać, tym bardziej się z tym spektaklem zżyję. Z biegiem czasu ta postać będzie we mnie ewoluowała, co zapewne przełoży się na sposób, w jaki będę grała ją na scenie.

Chyba tak jest z każdym spektaklem... Każdy jest inny, to jest cudowne w teatrze...

Na pewno tak. To jest właśnie magia teatru. Nie ma drugiego takiego samego przedstawienia. Muszę przyznać, że lubię klasykę. Bardzo dobrze odnajduję się w dziełach Szekspira oraz Dostojewskiego, który jest u nas ciągle odkrywany. Oczywiście czekam na wyzwania, które stawia przed aktorami współczesna dramaturgia. Mam nadzieję, że przede mną jeszcze wiele ciekawych i wymagających ról.

Rozmawiała Małgorzata Gotowiec


"Biesy"
Teatr Dramatyczny w Warszawie
Adaptacja i reżyseria Janusz Opryński
Martyna Kowalik jako Liza Drozdow
foto Krzysztof Bieliński

Spektakl obejrzała 12 grudnia Małgosia
Kolejne przedstawienia – 1, 2 i 4 lutego w 2020 roku.

piątek, 6 grudnia 2019

Zespół A-ha powrócił do Polski po 10 latach

Myślę, że większość się ze mną zgodzi, że fajnie czasami poczuć się o kilkanaście lat młodszym. Tak się poczułam na ostatnim koncercie zespołu A-ha na warszawskim Torwarze. Szczęśliwcy, którzy się na nim znaleźli, z pewnością nie żałowali, bo już nieco starsze chłopaki z Norwegii są w super formie i zaserwowali wspaniały spektakl muzyczno-wizualny. Oprawa sceniczna świetnie współgrała z zespołem i wyświetlanymi w tle obrazami. Powróciły magiczne lata 80., a łezka niejednemu fanowi i niejednej fance (już w sile wieku) się w oku zakręciła. Wiem, że to były cudowne wspomnienia.

Zespół A-ha to niekwestionowana gwiazda lat 80. Bardzo dobrzy muzycy, którzy - co najważniejsze - cały czas trzymają się razem. Któż nie zna hitu "Take on Me" - drugiego pod względem popularności przeboju tamtego okresu? Tym przebojem rozpoczęli warszawski koncert i od razu porwali publiczność. Hala Torwaru mało nie uniosła się do góry. Wiadomo nie od dziś, że nie jest łatwo o dobrą akustykę na tej hali, tym razem także były lekkie problemy, ale muzycy poradzili sobie z tym, zapewniając znakomity wieczór.

Morten Harket, Magne Furuholmen i Paul Waaktaar-Savoy zadebiutowali albumem "Hunting High and Low" w 1985 roku, a po latach wracają na światowe sceny w ramach tournée pod tym tytułem. Nie zabrakło innych znakomitych przebojów, takich jak m.in.: "Hunting High and Low", "The Sun Always Shines on T.V.", "Scoundrel Days”, "Stay on These Roads", "East of the Sun, West of the Moon", "Analogue" i "Foot of the Mountain". Tym razem utwory zabrzmiały podczas koncertu bardziej rockowo.

A-ha w swoim dorobku ma dziesięć albumów studyjnych, miliony sprzedanych płyt, tysiące koncertów i niezapomniane przeboje. Polscy fani doskonale znają ich piosenki - wiele z nich cały Torwar śpiewał razem z muzykami. To był drugi koncert zespołu w naszym kraju. Pierwszy raz wystąpili 10 lat temu, gdy w listopadzie 2009 roku zagrali na muzycznym otwarciu Atlas Areny w Łodzi. Bilety na drugi koncert A-ha w Polsce, w hali COS Torwar w Warszawie (zorganizowany przez Prestige MJM) wyprzedały się bardzo szybko. Nadmieńmy, bo to znaczące, że koncerty w Niemczech, poprzedzające warszawski, również wyprzedały się całkowicie. Ba, nawet przyszłoroczne, jesienne koncerty w USA zdążyły już osiągnąć status SOLD OUT.

Polacy kochają Norwegów, o czym świadczy ogromne zainteresowanie koncertem. Torwar niestety nie jest zbyt duży i wiele osób odchodziło od kas ze smutkiem w oczach. Na szczęście muzycy obiecali, że wkrótce powrócą...

Koncert obejrzała i wysłuchała go 18 listopada - Małgosia