czwartek, 21 lutego 2019

Mateusz Weber: "Twórczość Szekspira jest ponadczasowa, cały czas aktualna"

Szekspirowska historia księcia Hamleta, który musi zmierzyć się z nagłą i tajemniczą śmiercią ojca, to jeden z najważniejszych światowych dramatów. "Hamlet" w reżyserii Tadeusza Bradeckiego opowiedziany jest w konwencji ponadczasowej, tak jak ponadczasowa jest spirala zła, która otacza młodego księcia. To pełna intryg, spisków i walki o tron opowieść o tragiczności ludzkiej historii, w której pokój zapada tylko po to, by mogła zacząć się kolejna wojna. Teatr Dramatyczny w Warszawie jako pierwszy w Polsce wystawia "Hamleta" w nowym tłumaczeniu Piotra Kamińskiego.


O sztuce, fenomenie wielkości Williama Szekspira i pracy nad "Hamletem" rozmawiamy z aktorem Teatru Dramatycznego, Mateuszem Weberem, który wciela się w postać Horacego.

Wieki przemijają, a Szekspir trwa i ma się cały czas znakomicie.

Pewnie znajdą się tacy, którzy za twórczością Szekspira nie przepadają, ale tych pewnie jest zdecydowanie mniej niż jego miłośników. Jedno jest pewne - Szekspir jest dziś nadal aktualny. Jego twórczość jest ponadczasowa, znakomita – mówi w rozmowie z nami Mateusz Weber.

- Często się zdarza, że mówimy, że sztuka grana w teatrze jest aktualna, cały czas na czasie. Szekspir i jego thrillery i intrygi są niby proste, ale jakże wciągające. Cały czas to są bardzo aktualne rzeczy: morderstwa, zabójstwa, krew przelana, często zupełnie niepotrzebnie, ale mająca odzwierciedlenie w naszym realnym świecie. Podobnie rzecz się miała z "Miarką za miarkę", gdzie rzecz się dzieje w Sejmie. W piątym akcie reakcje i szaleństwo publiczności było dobitne, a my dolewaliśmy jeszcze oliwy do ognia – współgraliśmy z widownią. To dotyka, daje do myślenia, powoduje jakieś reakcje, i mam nadzieję, że nasz "Hamlet" też taki będzie. Mimo, że nie mamy jakiegoś super przekazu, wspaniałej inscenizacji, a raczej staramy się to zrobić "po bożemu", w tradycyjny sposób. Historia jest historią i wierzę, że uda nam się ją jak najlepiej opowiedzieć.

Pierwszy raz widzowie zobaczą "Hamleta" w nowym tłumaczeniu.

Tak, jest całkiem nowe tłumaczenie, nie "Hamlet" Barańczaka – jakiego chyba najlepiej znamy - a Kamińskiego. Uważam, że bardzo fajnie się go czyta. Jest bardzo dostępny. Jak go czytaliśmy pierwszy raz, byliśmy zachwyceni, doszliśmy do wniosku, że każde słowo jakie pada, jest zrozumiałe dla widza. Całość podana jest do odbioru w dość prosty sposób. Jest w tym siła naszego spektaklu. Spektakl mimo, że zrobiony „po bożemu”, dobrze znany, a i tak spowoduje, że przyjdziemy do teatru i spędzimy z tą historią znakomity wieczór. Nie silimy się na coś nowego. Robimy "Hamleta" w taki sposób, jak go napisał William Szekspir. Główny bohater ma w sobie ból, emocje, tak samo jak inne postaci, i przeżywa swój dramat.

Lubisz swoją postać – Horacego? - to bardzo pozytywny bohater.

Dużo o niej rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że to jest taki troszeczkę Szekspir. Obserwuje sytuację, mało mówi, w całej sztuce - z tym miałem na początku kłopoty - bo bycie na scenie też jest trudne. W końcu chyba udało nam się znaleźć tego najwierniejszego, oddanego człowieka. Stworzyliśmy troszeczkę inne zakończenie niż zazwyczaj - i to jest ta jedyna zmiana, na jaką sobie pozwoliliśmy – ale nie chcę zdradzać…trzeba przyjść i zobaczyć i wyrobić sobie swoją ocenę. Myślę, że jest zaskakujące. Nasze zakończenie pokazuje aktualność tekstu – ono dotyka… Horacy, to trudna postać. Cały czas jej dotykam, uczę się jej i z biegiem przedstawień będzie ona dojrzewała - to jest taki Szekspir obserwator, który chce przekazać potem tę historię, który służy zawsze radą, trwa u boku Hamleta. Myślę, że są momenty, kiedy on mówi: "Boże kochany, co ty robisz, przyjacielu?!" Jednak szacunek, jaki ma do Hamleta, do jego mądrości, pozycji, nie pozwala mu nic powiedzieć, nic poradzić, sprzeciwić mu się. On ma swoje zdanie, Horacy nie zawsze go popiera, ale milczy, trwa przy nim i wspiera. Na tym polega przyjaźń.

"Hamlet", to zawsze wielkie wydarzenie teatralne. Niektóre sztuki przechodzą bez echa. A ten dramat należy do takich, o których się mówi, który każdy chce zobaczyć.

Mam nadzieję, że właśnie tak to zostanie odebrane. Jako ważne teatralne wydarzenie. Wielka sztuka na 70-lecie Teatru Dramatycznego. Jest to czwarty "Hamlet" w tym teatrze. Sami wielcy go grali, z Gustawem Holoubkiem na czele. Niestety nie zostało ono zarejestrowane. Każdy z nas indywidualnie oglądał jakieś inscenizacje nagrane, też te hollywoodzkie i brytyjskie. Ja osobiście, nie jestem fanem szukania i podglądania, jak ktoś inny zagrał moją rolę. Wolę sam wypracować swoją postać, dojść do czegoś, wyciągnąć wnioski…ale każdy ma swoje metody. Serdecznie zapraszamy na tę najbardziej znaną sztukę świata do Teatru Dramatycznego.


Rozmawiała Małgorzata Gotowiec

Teatr Dramatyczny w Warszawie, "Hamlet", reżyseria Tadeusz Bradecki, przekład Piotr Kamiński
Mateusz Weber, foto: Katarzyna Chmura

Najbliższe spektakle – 14, 15, 16 marca

środa, 20 lutego 2019

Krzysztof Szczepaniak: „Trzeba teraz brać się do roboty”

„Hamlet” Williama Szekspira był wystawiany w Teatrze Dramatycznym w Warszawie trzy razy – w 1962 roku spektakl wyreżyserował niezapomniany Gustaw Holoubek i zagrał również tytułową rolę. W 1979 roku Holoubek ponownie sięgnął po ten chyba najbardziej znany w świecie dramat, a rolę księcia Hamleta powierzył Piotrowi Fronczewskiemu. Kolejna adaptacja miała miejsce w 1992 roku – reżyserii podjął się wtedy Andrzej Domalik, a tytułową rolę zagrał Mariusz Bonaszewski.

Czas na nowego księcia Hamleta – od stycznia 2019 roku w tę postać wciela się aktor młodego pokolenia – Krzysztof Szczepaniak. Spektakl reżyseruje Tadeusz Bradecki. Sztuka po raz pierwszy w Polsce prezentowana jest w nowym przekładzie Piotra Kamińskiego.

Krzysztof Szczepaniak, czego się dotknie, zamienia w złoto. Wszystkie role aktora to postaci, które zapadają głęboko w pamięć, obok których nie da się przejść obojętnie. Młody, niezwykle zdolny, z dystansem do siebie i kochający to, co robi. Christopher, geniusz matematyczny ze sztuki „Dziwny przypadek psa nocną porą”, Mistrz ceremonii z „Cabaretu”, Lola/Simon z „Kinky Boots”, Lucjo z „Miarki za miarkę”, czy fantastyczny, napędzający intrygę Arlekino ze „Sługi dwóch panów”. Czas zatem na Hamleta.
O najnowszej premierze Teatru Dramatycznego w Warszawie rozmawiamy z odtwórcą tytułowej roli, Krzysztofem Szczepaniakiem.


Zastanawiałeś się, ilu już „Hamletów” zostało zagranych?

Mnóstwo... Ogromna liczba.

Jak zagrać, czym zaskoczyć? Kiedy właściwie wszystko już zostało powiedziane.

Myślę, że nie skupiać się na tym, żeby czymś zaskakiwać, bo już wszystko było: Hamlet kobieta, Hamlet pijany, Hamlet dziecko. Nie ma sensu na silenie się na coś oryginalnego. Można go wystawić na bogato, pięknie, jak w National Theatre, a można go wystawić w zupełnie skromnych warunkach, przy czarnej kotarze. Na tym polega siła tego dramatu, że nie da się zrobić inscenizacji, która będzie w pełni kompleksowa, będzie ujmowała wszystkie aspekty. Była wersja, która stawiała na jego seksualność, wersja, która stawiała na mord założycielski, na siłę śmierci, morderstwa, które wynika z morderstwa. Czy aspekt depresji. Jest tyle różnych rzeczy, że nie da się tego ująć, trzeba na coś postawić – mówi w rozmowie z nami Krzysztof Szczepaniak.

Zatem na co stawiacie?

Sądzę, że my postawimy na Hamleta jako na osobę, która demaskuje rzeczywistość, ale jej nie wytrzymuje i w związku z tym wariuje. Monologi, które służą tylko, i aż po to, żeby on sam sobie uświadomił, na którym etapie w danym momencie dramatu jest. Przeskakuje na kolejne etapy, aż mówi sam do siebie – „teraz każda myśl moja ocieka krwią” - jest kimś w rodzaju rewolucjonisty, działacza jakiegoś, maszyny, której nikt już nie zatrzyma. Wyzywa los na pojedynek, i można powiedzieć - na herbatę. Jest w pewnym momencie nieobliczalny. Nastawiony już tylko na to, żeby zabić Klaudiusza. On się bardzo z tym męczy, bo szuka tego właściwego momentu. Z drugiej jednak strony, nie chce stać się mordercą, też z tym walczy. Wiemy, że morduje, ale nie w ramach rewanżu za swego ojca, ale w ramach tego, co na jego oczach się zadziało z Gertrudą. Widzi to morderstwo naocznie - i jak pisze o tym Stanisław Wyspiański w Studium o Hamlecie - można karać tylko za to, co ciebie bezpośrednio dotyczy. Zawarta jest tam historia o tym międzypokoleniowym przekładaniu winy. Bo co to jest za duch, który mówi „pomścij mnie, bo jak nie to jesteś niemęski, nie jesteś moim synem”. Możemy się domyślać, jaką osobą był Hamlet docelowy, jaki był ojciec Hamleta i, że ta relacja między nimi nie była idealna. To kolejny aspekt ojca i syna, matki i syna. Bzdurą jest to, że niby tam jest kompleks Edypa. Jednak aktor musi podjąć ekonomiczny wybór, i decydować - moim zdaniem - jest to lepiej gdy jest ten kompleks Edypa, kiedy on jest zakochany w matce, w jakiś sposób i przekłada się to, że nie jest w stanie kochać - bo Hamlet nie jest w stanie kochać. Walczy z tym. Pojawia się Ofelia - ale ciągle ta mocna relacja z matką blokuje to uczucie. Mamy tyle wątków, że ciężko ująć wszystkie i z tego też względu trzeba się na coś zdecydować. Wiem, że są już kolejne adaptacje „Hamleta” w przygotowaniach innych teatrów. I bardzo dobrze.


Tworzycie spektakl w nowym tłumaczeniu...

Tak, jest to tłumaczenie Piotra Kamińskiego, z którym już pracowałem w „Miarce za miarkę” i w „Kupcu Weneckim”, więc znamy się z Piotrkiem dobrze. Bardzo się ucieszyłem, że będziemy razem pracowali. Walorem jest to, że jest to debiut jego tłumaczenia „Hamleta”. Musieliśmy zrobić pewne skróty, bo inaczej przedstawienie by trwało ok. 4 godzin, a nasza wersja trwa 3:15. Dla dobra spektaklu musieliśmy pewne rzeczy usunąć.

„Hamlet”, to zawsze wielkie wydarzenie kulturalne.

Tak, to zawsze kilo mniej pod koniec. Nie mówiąc o kosztach psychicznych, psychologicznych. Jest to pewna podróż, którą się odbywa. Bezkarnie i bez kosztów, człowiek nie jest w stanie jej przebyć. Ale wiem, że warto, bardzo warto…

Jaki jest Twój stosunek do Szekspira?

Ja bardzo lubię Szekspira. Pokazuje takie różne elementy, jak choćby to, że niekonsekwencja postaci jest również jej konsekwencją. Miesza konwencje, np. bardzo dramatyczne wydarzenia z niezwykle zabawnymi. Na początku końcowej szermierki nikt się nie spodziewa, jak się to wszystko potoczy. Jest to rodzaj turnieju. Mamy uśpioną czujność widza, więc on idealnie stopniuje napięcie - niczym wczesny Hitchcock - jego charaktery są bardzo złożone, nie tylko w tym, co napisał, ale także w tym, czego możemy się również domyślić czy wyobrazić sobie, co tam jest pomiędzy, dlatego on jest taki pojemny.

Zagrałeś Hamleta. Co to dla Ciebie znaczy? Czy to było Twoim marzeniem, spełnieniem, czy po prostu wykonaniem powierzonej pracy, kolejnym etapem na aktorskiej drodze?

Oczywiście, jest to wielki zaszczyt zagrać Hamleta, ale po uświadomieniu sobie tego, trzeba się wziąć za robotę. Dla aktora jest to ogromna satysfakcja. To jest tak, że ta rola się nie kończy na jednym, na dwóch spektaklach. Ona będzie różna za każdym razem. Już nawet na etapie prób, pewnych rzeczy nie da się ustawić jakoś idealnie sytuacyjnie - i lepiej tego nie robić - bo rodzaj szaleństwa jest niekontrolowany momentami. Zdecydowanie, jest to ogromna nobilitacja dla aktora. Zdaję sobie też sprawę z tego, że w odpowiednim wieku przystąpiłem do zagrania tej postaci, która jest mniej więcej w takim właśnie wieku jak ja. Nie jest to osoba w pełni dorosła, dojrzała, miota się ze swoimi hormonami, nastrojami, dlatego ten moment jest według mnie doskonały.

Miałeś trochę swobody, czy reżyser narzucał, jak grać?

Miałem dużo swobody. Są rzeczy, których nie da się narzucić odgórnie, musi to być spontaniczne. Monologi powinny być bardzo spontaniczne. Dlatego nie da się tego wyliczyć jak w matematyce, jeden do jednego ustawić. Są momenty, w których ta swoboda jest większa, w innych mniejsza, ale podczas pracy jak najbardziej miałem dużo wolności. A jak to wyszło…zapraszam do Teatru Dramatycznego, aby się przekonać.


Rozmawiała Małgorzata Gotowiec

Teatr Dramatyczny w Warszawie, „Hamlet”, reżyseria Tadeusz Bradecki
Krzysztof Szczepaniak, foto Katarzyna Chmura
Spektakl widziała Małgosia 17 stycznia
Najbliższe przedstawienia – 19 lutego, 14, 15 i 16 marca

wtorek, 5 lutego 2019

Finałowy sezon "House of Cards"

(uwaga: recenzja zawiera spojlery)

Od listopada ubiegłego roku możemy oglądać na kanale Netflix finałowy, szósty sezon niezwykle lubianego i popularnego serialu "House of Cards". Po skandalach seksualnych Kevina Spaceya producenci nie mieli dużo czasu na stworzenie całkiem nowej fabuły, już bez głównego bohatera - Franka Underwooda - za to z jego żoną Claire na piedestale.


Po zakończeniu piątego sezonu zapowiadano, że szósty będzie ostatnim i losy bohaterów Białego Domu zakończą długą przygodę z serialem. Jednak nikt nie przypuszczał, że zakończenie będzie przebiegało w tak dramatyczny sposób. Długo czekałam na finałowy sezon, jednak nie mogę powiedzieć, że spełnił on moje oczekiwania.

Niestety cała otoczka związana z aferą Spaceya odbiła się na jakości ostatniego sezonu. Pomysł z tajemniczą śmiercią "we śnie" Franka Underwooda był nieco na siłę, a pomysłodawcy mogli się bardziej postarać, jeśli idzie o ciekawy scenariusz. Bardzo dobra w poprzednich sezonach Robin Wright niestety nie podołała głównej roli, a jej postaci zabrakło charakteru i mocy przyciągania. Pomysł z ciążą był śmieszny i naciągany, już w pierwszym sezonie bohaterka zmagała się z trudami menopauzy. Bodajże w drugim lekarka dawała mało czasu na decyzję, czy państwo Underwood chcą mieć potomka czy nie. Ok, czepiam się, żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, zdarzają się nawet rodzące dzieci siedemdziesięciolatki, więc nie zabieram pani prezydentowej radości z późnego macierzyństwa, ale nie jest to dla mnie przekonujące rozwiązanie fabularne.

W szóstym sezonie dołączyli do serialu Diane Lane i jako jej serialowy brat - Greg Kinnear. Postaci mało pozytywne, ale też na przestrzeni lat tych pozytywnych postaci można było ze świecą szukać. Nowi bohaterowie mieli za zadanie ubarwić serię. Czy im się to udało… widzowie sami ocenią.

Doug Stamper do końca był sobą: wkurzający, jedyny wierny Frankowi giermek. Chyba najlepiej stworzona i odegrana rola. Przeczuwałam jego marny koniec. Oglądając szóstą serię, domyślałam się, że na końcu zginie albo Doug albo pani prezydent Hale (Claire wróciła bowiem do panieńskiego nazwiska i wyparła się całkowicie męża). Jak ktoś oglądał, to wie, kto przetrwał. Ostatnia niemal szekspirowska scena mordu kończy ten ciekawy serial. Szkoda, że jego losy musiały się tak potoczyć. I mimo, że nie pochwalam czynów Kevina Spaceya, muszę przyznać, że serial bił rekordy popularności właśnie dzięki niemu. Swoją znakomitą grą, świetnie skonstruowanym złym charakterem i cynizmem przyciągał przed telewizory miliony widzów - miłośników tego serialu. Żałuję, że tak wielki aktor zmarnował swoje i przy okazji innych życie.

Katarzyna Gotowiec

piątek, 1 lutego 2019

Anna Grycewicz o „Zemście nietoperza” w Teatrze Narodowym

Ekskluzywne imprezy, przebieranki, salonowe intrygi – wykroczenia, występki, małżeńskie zdrady. Służące aspirują do gwiazdorskiej kariery, a ekscentryczni milionerzy idą do więzienia jak na bal. Tak się bawi, tak się bawi Warszawa!

"Zemsta nietoperza" Johanna Straussa syna, to porywająca operetka wszech czasów. Jej premiera miała miejsce 5 kwietnia 1874 roku w Wiedniu. Reżyser Michał Zadara wystawia ją w Warszawie na dużej scenie Teatru Narodowego.

- "Zemsta nietoperza", jest wielkim wydarzeniem. My, granicząc z Teatrem Wielkim, porywamy się na operetkowe przedsięwzięcie i tworzymy spektakl typowo śpiewany i próbujemy sił jako śpiewacy. Ale mamy taką przewagę, że też gramy tę operetkę. Potraktowaliśmy ją bardzo poważnie aktorsko, a nie brakuje nam wokalnie bardzo uzdolnionych aktorów, którzy świetnie sobie radzą z takimi wyzwaniami – mówi w rozmowie z nami aktorka Sceny Narodowej Anna Grycewicz, wcielająca się w postać Minni.

Pracowaliście na oryginalnej partyturze, zatem dokładnie takiej, jaką napisał Johann Strauss.


Tak, wszystko jak w oryginale, a dodatkowo śpiewamy takie nutki, które zazwyczaj w przedstawieniach tej operetki są pomijane. Jak "Marianka", która u nas zabrzmi ze sceny.

Kto wpadł na taki pomysł wystawienia "Zemsty nietoperza"?


Sam reżyser Michał Zadara. Mamy nowe tłumaczenie i nowe libretto. Nowe tłumaczenie, bo chcieliśmy być jak najbliżej oryginału niemieckiego. A jak wyszło, każdy musi sam przyjść i ocenić.

Akcja przedstawienia jest przeniesiona z Wiednia do Warszawy..?

Dokładnie tak. Bawimy się tutaj, i wszystko się dzieje w naszych polskich realiach.

Kto was wokalnie przygotowywał?

Justyna Skoczek. Gra na fortepianie, dyryguje nami i orkiestrą. Zebrała specjalny zespół muzyków, którzy nam akompaniują. Jest wspaniałą osobą. Z Justyną same partie śpiewane ćwiczyliśmy od pół roku. Spotykaliśmy się co jakiś czas. Każdy był "w innych próbach", w innym rytmie pracy. Natomiast wszystko składaliśmy i pracowaliśmy nad resztą od dwóch miesięcy.

Operetka to jest słowo i śpiew, i jak wspominałaś, macie aktorską przewagę nad profesjonalnymi śpiewakami. Jednak jak z poziomem samego śpiewu?

Zgadza się, jednak nie możemy udawać, że mamy wykształcone głosy. Wokalnie nie jesteśmy śpiewakami operowymi. Pamiętajmy też, że jest to jednak operetka, nie opera. W tym upatrujemy, że może się uda wokalnie - prawie dorównać.

Chyba nadeszła pora na zapotrzebowanie różnego rodzaju muzycznych występów, sztuk śpiewanych. Był moment, że nie było takich spektakli, a teraz jest ich całkiem sporo na wielu scenach teatralnych w Polsce.

Myślę, że po prostu po ciężkim repertuarze potrzebujemy czegoś innego, żeby przyjść i po ludzku się rozerwać i miło spędzić wieczór w teatrze, odpocząć i nie myśleć za dużo. My oczywiście próbujemy w treści przedstawić prawdziwe realia, tu też są ludzkie dramaty, o których próbujemy opowiedzieć. Sztuka jest o małżeństwie, w którym coś się wypaliło. Na szczęście okazuje się, że wcale się nie wypaliło tak do końca i potrzeba tylko odrobinę „tego pieprzu” w życiu, innego spojrzenia na siebie, żeby się sobą na nowo zauroczyć.

Bawiliście się dobrze, mimo ciężkiej pracy.


Tak, była to bardzo ciężka praca fizyczna, bo mamy też sporo układów tanecznych - poza śpiewem. Jestem jednak pewna, że będziemy to z wielką przyjemnością grać. I bardzo byśmy chcieli dać radość widzom. Serdecznie zapraszamy na naszą operetkę w gościnne progi Teatru Narodowego.


Rozmawiała Małgorzata Gotowiec

Teatr Narodowy w Warszawie, "Zemsta nietoperza" Johanna Straussa syna,
Reżyseria Michał Zadara.
Anna Grycewicz, foto K. Bieliński.

Najbliższe spektakle – 5, 6 lutego, 12 i 13 marca.