wtorek, 5 lutego 2019

Finałowy sezon "House of Cards"

(uwaga: recenzja zawiera spojlery)

Od listopada ubiegłego roku możemy oglądać na kanale Netflix finałowy, szósty sezon niezwykle lubianego i popularnego serialu "House of Cards". Po skandalach seksualnych Kevina Spaceya producenci nie mieli dużo czasu na stworzenie całkiem nowej fabuły, już bez głównego bohatera - Franka Underwooda - za to z jego żoną Claire na piedestale.


Po zakończeniu piątego sezonu zapowiadano, że szósty będzie ostatnim i losy bohaterów Białego Domu zakończą długą przygodę z serialem. Jednak nikt nie przypuszczał, że zakończenie będzie przebiegało w tak dramatyczny sposób. Długo czekałam na finałowy sezon, jednak nie mogę powiedzieć, że spełnił on moje oczekiwania.

Niestety cała otoczka związana z aferą Spaceya odbiła się na jakości ostatniego sezonu. Pomysł z tajemniczą śmiercią "we śnie" Franka Underwooda był nieco na siłę, a pomysłodawcy mogli się bardziej postarać, jeśli idzie o ciekawy scenariusz. Bardzo dobra w poprzednich sezonach Robin Wright niestety nie podołała głównej roli, a jej postaci zabrakło charakteru i mocy przyciągania. Pomysł z ciążą był śmieszny i naciągany, już w pierwszym sezonie bohaterka zmagała się z trudami menopauzy. Bodajże w drugim lekarka dawała mało czasu na decyzję, czy państwo Underwood chcą mieć potomka czy nie. Ok, czepiam się, żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, zdarzają się nawet rodzące dzieci siedemdziesięciolatki, więc nie zabieram pani prezydentowej radości z późnego macierzyństwa, ale nie jest to dla mnie przekonujące rozwiązanie fabularne.

W szóstym sezonie dołączyli do serialu Diane Lane i jako jej serialowy brat - Greg Kinnear. Postaci mało pozytywne, ale też na przestrzeni lat tych pozytywnych postaci można było ze świecą szukać. Nowi bohaterowie mieli za zadanie ubarwić serię. Czy im się to udało… widzowie sami ocenią.

Doug Stamper do końca był sobą: wkurzający, jedyny wierny Frankowi giermek. Chyba najlepiej stworzona i odegrana rola. Przeczuwałam jego marny koniec. Oglądając szóstą serię, domyślałam się, że na końcu zginie albo Doug albo pani prezydent Hale (Claire wróciła bowiem do panieńskiego nazwiska i wyparła się całkowicie męża). Jak ktoś oglądał, to wie, kto przetrwał. Ostatnia niemal szekspirowska scena mordu kończy ten ciekawy serial. Szkoda, że jego losy musiały się tak potoczyć. I mimo, że nie pochwalam czynów Kevina Spaceya, muszę przyznać, że serial bił rekordy popularności właśnie dzięki niemu. Swoją znakomitą grą, świetnie skonstruowanym złym charakterem i cynizmem przyciągał przed telewizory miliony widzów - miłośników tego serialu. Żałuję, że tak wielki aktor zmarnował swoje i przy okazji innych życie.

Katarzyna Gotowiec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz