czwartek, 13 kwietnia 2017

Dobrych Świąt Wielkanocnych



Budzimy się rano, patrzymy przez okno… i się zastanawiamy jaką porę roku obecnie mamy? Aura zdecydowanie bardziej zimowa niż wiosenna, ale to dość częsty dla nas obrazek na Święta Wielkanocne. Jak mówi przysłowie - kwiecień plecień, bo przeplata trochę zimy trochę lata... i tak jest w tym roku. Jak pomyślę o latach dziecięcych to często Święta Wielkanocne były zimne, potrafił padać śnieg. W tym roku Wielkanoc też zapowiada się zimowo. Zostawmy jeszcze pod ręką kurtki, czapki i szaliki – te zimowe akcesoria się przydadzą.

Cóż…  za oknem jest jak jest, na to wpływu nie mamy, ale najważniejsze co mamy w sercach. Cieszmy się kilkoma dniami wolnymi od pracy, spędźmy je jak najlepiej potrafimy z naszymi najbliższymi i oczywiście nie zapominajmy o kulturze. Dużo się dzieje. W stolicy sporo premier teatralnych, o których już po świętach Was drodzy czytelnicy powiadomimy.  


 Zatem Dobrych, Zdrowych i jak najbardziej rodzinnych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego i optymizmu i słoneczka, tego w sercu i tego na niebie.

Życzą

MKM

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Mrożek się wyczerpał…? Absolutnie nie!

W 104. rocznicę powstania Teatru Polskiego w Warszawie odbyła się premiera trzech jednoaktówek Sławomira Mrożka. Spektakl zatytułowano „3 x Mrożek”. W latach osiemdziesiątych Teatr Polski nazywany był domem pisarza. Mrożek wszystkie powstające w tamtych latach sztuki, poza zakazanym przez cenzurę "Alfą", przekazywał do prapremierowej realizacji ówczesnemu dyrektorowi  Kazimierzowi Dejmkowi. Chętnie też gościł w Polskim. Ostatni raz Sławomir Mrożek był obecny podczas jubileuszu 100-lecia istnienia Teatru Polskiego. 
29 stycznia 2017 roku po premierze spektaklu „3 x Mrożek” odbyła się uroczystość nadania imienia Sławomira Mrożka Scenie Kameralnej Teatru Polskiego w Warszawie. Uroczystościom towarzyszyła obecność żony i córki dramaturga, który w Teatrze Polskim święcił swe największe triumfy w okresie dyrekcji Kazimierza Dejmka. Tego dnia, w foyer Sceny Kameralnej otwarta została również wystawa poświęcona jego twórczości. 
Dla uczczenia pamięci znakomitego dramatopisarza i prozaika wyreżyserowano jego trzy jednoaktówki. Reżyserii podjęli się aktorzy Teatru Polskiego - Jerzy Schejbal wyreżyserował „Karola”, Szymon Kuśmider – „Na pełnym morzu”, a Piotr Cyrwus  - „Zabawę”.
Te trzy jednoaktówki powstały w latach 1960-1962 i śmiało można powiedzieć, że nie straciły na świeżości i aktualności. Znakomite dialogi, zaskakujące zwroty akcji i Mrożkowskie poczucie humoru są wiecznie żywe, a tematyka cały czas aktualna. Mrożek dołącza do grona klasyków polskiej literatury wnosząc uniwersalne spojrzenie nie tylko na naszą przeszłość, ale też, jak się okazuje - naszą współczesność.

O pracy nad spektaklem rozmawiamy z odtwórcą roli wnuczka z jednoaktówki „Karol” – Krzysztofem Kwiatkowskim.

- Byłem bardzo szczęśliwy, że dostałem możliwość zagrania w jednej z trzech jednoaktówek Sławomira Mrożka. Jest to moje pierwsze doświadczenie i spotkanie z twórczością polskiego dramatopisarza. Pierwsza styczność z taką literaturą, wymagającą specyficznego rodzaju aktorstwa. Było to dla mnie spore wyzwanie i jednocześnie fantastyczna, intensywna praca nad doskonałym materiałem – mówi w rozmowie z nami aktor Teatru Polskiego, Krzysztof Kwiatkowski.

Myślę, że z każdym kolejnym spektaklem sztuka cały czas będzie dojrzewała, nabierała nowych znaczeń i kontekstów. Treść „Karola” jest jak „gąbka”, pochłania to wszystko, co się w rzeczywistości aktualnie dzieje i pokazuje nam świat jak w lustrzanym odbiciu. Nieco wykrzywiony, wyolbrzymiony i dzięki temu niebywale prawdziwy i bolesny. Jako widzowie nie jesteśmy w stanie uniknąć konfrontacji z tym światem wykreowanym przez Sławomira Mrożka. Podobnie jest w przypadku pozostałych jednoaktówek: „Na pełnym morzu” i „Zabawy”. Gdy pracowaliśmy nad tekstem, obawialiśmy się momentami, że coś będzie zbyt dosadne, za bardzo będzie odnosiło się do dzisiejszej rzeczywistości. Mimo to, nie modyfikowaliśmy warstwy literackiej Mrożka. Założyliśmy, że przedstawiamy całość od początku do końca, że nie boimy się wyostrzonego spojrzenia autora „Karola” na świat, na Europę, na Polskę i na kondycję współczesnego człowieka.

Przerażająca historia dwóch światów – dziadka z wnuczkiem i lekarza. Jak zachować się w sytuacji zagrażającej życiu? Co człowiek jest w stanie zrobić, aby się uratować?

Mamy tu zderzenie dwóch postaw. Z jednej strony postawa lekarza intelektualisty, uczonego, możemy powiedzieć liberała, wykształconego, oczytanego, pełnego ideałów. Z drugiej strony mamy dziadka z wnuczkiem, którzy reprezentują skrajnie odmienną postawę życiową, zupełnie inny rodzaj myślenia i spojrzenia na świat, które stanowią tak wielką opozycję dla postaci lekarza, że już od początku mamy świadomość, że nie będzie jakiegokolwiek dialogu między nimi. O ile lekarz próbuje nawiązać dialog, zderza się ze ścianą, z żelazną logiką absurdalnych kontrargumentów tandemu wnuczek i dziadek. Normalna rozmowa jest niestety niemożliwa. Ta perspektywa dziadkowo-wnuczkowa jest do głębi przerażająca. W naszej interpretacji wnuczek jest bardzo fundamentalny, wręcz „narodowy”. I z takim niepokojącym fundamentalizmem, do którego nie dociera żaden dialog i do którego nie wiadomo jak się ustosunkować mamy do czynienia. Rozpoczyna się powolna dekonstrukcja ideowa i światopoglądowa lekarza. Przypomina się „Proces” Franza Kafki i jego bohater, który również jest w beznadziejnej sytuacji bez wyjścia. W „Karolu” argumenty wnuczka są niezwykle silne, momentami piekielnie logiczne, innym razem emocjonalne lub wyrachowane. Lekarz w pewnym momencie wątpi w rzeczy, o których mówi, do których jest od zawsze przekonany, ponieważ wnuczek i dziadek ze swoją radykalną postawą są niewiarygodnie przekonywującymi postaciami.

Ciekawy jest proces, w którym człowiek się zmienia, jak trwoga zajrzy mu w oczy. Tak naprawdę nikt z nas nie wie, jakby się w sytuacji zagrażającej jego życiu zachował. Różne rzeczy mogą wtedy wyjść z człowieka…

Okazuje się, że gdy człowiek zaczyna tracić grunt pod nogami, to zachowuje się zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Lekarz zostaje postawiony w trudnej, wręcz ekstremalnej sytuacji i ostatecznie musi walczyć o swoje życie, ponieważ ma świadomość, że „Karol” to tylko tożsamość-maska, którą można nałożyć każdemu, łącznie z nim samym. Kiedy dyskutowaliśmy na temat samej retoryki wnuka, to czuliśmy, że jest w niej coś niebywale niepokojącego, że tkwi w tym ogromna destrukcyjna siła, która powoli szuka ujścia. Ja z racji tego, że jestem, nazwijmy to w skrócie - „dzieckiem wolnej Polski” i mam szansę spotkać się z takim tekstem, to wyłącznie odczytuję to przez tę rzeczywistość i te czasy, w których aktualnie żyję. Obecna sytuacja polityczno-społeczna w Polsce stanowiła zresztą dla nas nieustanne źródło inspiracji w trakcie pracy nad spektaklem.

Młode pokolenie często mówi, że formuła teatru Mrożka się wyczerpała razem z epoką w której pisał. Ty jesteś z młodego pokolenia i w naszej rozmowie bardzo czytelnie ustosunkowałeś się do tej opinii.

W tym momencie nie wyobrażam sobie teatru bez sztuk Sławomira Mrożka. Znakomity obserwator ludzkich zachowań i komentator rzeczywistości. Był, jest i pewnie będzie aktualny. Ludzie zawsze będą sięgać po jego twórczość. Mogą oczywiście być różne interpretacje, reinterpretacje i inscenizacje sztuk, ale będą. A jak ktoś uważa, że czas Mrożka minął…zapraszam serdecznie do Teatru Polskiego…niech się każdy sam przekona jak to z tym Mrożkiem jest… - puentuje Krzysztof Kwiatkowski.

Rozmawiała Małgosia

Przedstawienie: "3 x Mrożek", Teatr Polski w Warszawie, foto Krzysztof Bieliński. Oglądała 19 marca Małgosia
najbliższe spektakle - 12, 13 i 14 maja

środa, 5 kwietnia 2017

Zatańczone, rozśmieszone

Balet potrafi być bardzo wesołą sztuką. I choć uwielbiam oglądać każdy rodzaj dobrego baletu, a szerzej - każdy dobry taniec, to komediowe przedstawienia baletowe są moimi ulubionymi na każdą pogodę.

Takim właśnie spektaklem jest "Poskromienie złośnicy" z choreografią Johna Cranko wystawiane przez Polski Balet Narodowy. Pięknie ułożone, zatańczone i zagrane. To balet dla tancerzy, którzy lubią też być aktorami. Takich mamy w warszawskim zespole pod dostatkiem, więc spokojnie można było ułożyć kilka obsad spektaklu. Widziałam spośród nich trzy i każda była znakomita. Moją ulubioną złośnicą jest Mai Kageyama, niezwykle ekspresyjna solistka (w chwili premiery tego baletu w 2015 roku - koryfejka). Przyznam, że po zobaczeniu jej Katarzyny nie przypuszczałam, by inna tancerka mogła być równie dobra w tej roli. Ale niedługo potem zachwyciła mnie także Yuka Ebihara, która łączy precyzyjną technikę taneczną z doskonałym aktorstwem.

Co do Petruchia... trudno mi się zdecydować, bo każdy z oglądanych w tej roli solistów był znakomity i nadawał indywidualny rys postaci. Od grudnia 2015 roku widziałam w tej roli: Pawła Koncewoja, Maksima Woitiula i Vladimira Yaroshenkę (w kolejności oglądania). Wszyscy trzej panowie tworzyli świetną, całościową kreację sceniczną jako Petruchio. Byli męscy, zabawni i pięknie partnerowali Katarzynie na scenie. Duetem zasługującym na wyróżnienie jest para Ebihara - Yaroshenko. Osobno oboje tancerze są znakomici, ale w duecie wznoszą się na nadzwyczajne wyżyny kunsztu baletowego.

Od pierwszego obejrzenia "Poskromienia złośnicy" zastanawiam się, czy jest ktoś, komu bym NIE polecała tego spektaklu... Chyba takiej publiczności nie ma, bo to przedstawienie wyjątkowo uniwersalne dla każdego wieku i stopnia znajomości sztuki baletowej, bezsprzecznie zabawne i warte wielokrotnego oglądania. Co też regularnie czynię :)

Poskromienie złośnicy, Polski Balet Narodowy, Warszawa
Balet oglądała 2 kwietnia 2017 Maria
(i był to ostatni dzień z tym przedstawieniem w sezonie 2016/2017)

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Złoty okres telewizji

Od kilku lat telewizja przeżywa swoją drugą młodość. W dobie internetu, gdy wydawałoby się, że niedługo przejdzie do lamusa jak winylowa płyta, ona jednak rozkwita. Ten rozkwit jest niejako zasługą internetu. Wszystkie najlepsze stacje komercyjne są dostępne w necie. Dziś nic już nam nie umknie, gdy zapomnimy o ulubionym serialu. Można go obejrzeć, gdzie się chce, kiedy się chce i na czym się chce. Niepotrzebny nam dziś wielki telewizor, może go zastąpić smartfon, laptop czy tablet – dla mnie jednak rozmiar ma znaczenie. Zdecydowanie wolę oglądać ulubione seriale czy filmy na większym ekranie. Dlatego nic też nie zastąpi atmosfery sali kinowej. 

Gdy pojawił się serial HBO „Gra o Tron” popularność telewizji zdecydowanie zaczęła iść w górę. Za oceanem rozpoczęła się bitwa kilku stacji, które walczą o widza. Trzeba zaznaczyć, że z powodzeniem. Do czołowych należą: HBO, Netflix, TNT – z bardzo dobrym serialem kryminalnym „Dobre zachowanie” -  ABS, CBS, NBC, FOX i kilka innych. Jednak na czele zdecydowanie znajdują się dwa kanały, które na szczęście są dostępne także w Polsce. Mowa tu o HBO i Netflixie - i co ważne - także polski widz może z dokładnością co do sekundy delektować się premierą każdego odcinka, który pojawia się za oceanem. Pod koniec ubiegłego roku mieliśmy możliwość oglądania na HBO długo zapowiadanego serialu "Westworld", który na świecie odniósł wielki sukces. Twórcy już pracują nad jego kontynuacją. 

Na Netflixie prym wiodą seriale Marvela: "Jessica Jones", "Daredevil", "Luke Cage", czy najnowszy "Iron Fist". Ja nie mogę się już doczekać zapowiadanego na jesień "Punishera", w rolach głównych Jon Berthal i Ben Barnes. 
Dla miłośników bardziej klasycznych seriali, do których także się zaliczam, Netflix proponuje historyczny „The Crown” o panowaniu królowej Elżbiety II, z rewelacyjną w roli Elżbiety Claire Foy. 
W Europie bezapelacyjnie bardzo dobre seriale oferuje brytyjska ITV „Grantchester” z Jamesem Nortonem w roli księdza w powojennej Anglii oraz BBC, od historycznych: „Victoria”, „Wojna i Pokój”, „Ripper Street” po współczesne „Nocny recepcjonista” z Tomem Hiddlestonem i Hugh Laurie. Godny polecenia jest wielokrotnie nagradzany „Happy Valley”, „Hinterland”, czy „Broadchurch” emitowane w Polsce przez stację Ale kino+. Jak prezentują się na ich tle polskie seriale? Warto wymienić tu przynajmniej trzy: niedawno emitowany na Canal + serial „Belfer” z plejadą polskich aktorów oraz na HBO „Wataha” i „Pakt”. Każdy z nich doczekał się albo drugiego sezonu, albo zapowiedzi, że powstanie.
Jeśli ktoś nie lubi oglądać seriali, zawsze może udać się do kina, teatru czy poczytać dobrą książkę. Dziś – na szczęście – dla każdego coś miłego.
Kasia