czwartek, 2 listopada 2023

Grzegorz Damięcki o premierze w Teatrze Ateneum

21 października na tak bardzo lubianej przez aktorów i widzów Scenie 61 w Teatrze Ateneum odbyła się premiera „Wariacji enigmatycznych” pióra Erica-Emmanuela Schmitta. Spektakl wyreżyserował Artur Tyszkiewicz. Na scenie znakomity duet – Grzegorz Damięcki i Krzysztof Tyniec.

W samotnej willi na pustej wyspie pod kołem podbiegunowym mieszka zgorzkniały dziwak, wybitny pisarz, laureat nagrody Nobla. Pewnego dnia na wyspie zjawia się dziennikarz chcący zrobić z nim wywiad. W niewidocznym tle coraz gorętszej rozmowy pojawia się porzucona kobieta, która bohaterów zarazem dzieli i łączy.

Jan Nowak, tłumacz sztuki zaprasza "idźcie zobaczyć ten spektakl, nie dlatego, że jestem tłumaczem, idźcie zobaczyć aktorów, idźcie odkryć ten temat, bo to jest coś niesamowitego."



Wiele osób czeka na takie sztuki, to jest taki prawdziwy teatr, bez efektów specjalnych, tylko... rozmowa dwóch osób, emocje i znakomity kunszt aktorski...
Jeśli chodzi o kunszt, to ja dziękuję. Na to nie zasługuję, przede mną jeszcze dużo nauki – mówi w rozmowie z nami Grzegorz Damięcki.
Gustaw Holoubek mawiał, że na początku było słowo, i od słowa wszystko się zaczęło. Ludzie mówili, „nienawidzę cię”, „kocham cię”. Wymieniali emocje przy pomocy słów. To jest taki teatr, w którym dwie osoby ze sobą rozmawiają na różne tematy. Starają się udowodnić swoją rację, bo to są dwa przeciwstawne punkty widzenia, dwie różne filozofie życia, filozofie bycia, dwa różne nazywania tego samego zjawiska – na przykład, jakim jest miłość albo przyzwoitość.

Kameralny teatr wielkiego skupienia...
Tak. Pod tym względem bardzo dobrze, że jest to teatr, który odbywa się w takim skupieniu, w takiej kameralności, na takiej małej scenie. Tak naprawdę bardzo dużo będzie zależało od ludzi, którzy przyjdą do nas w danym dniu i będą rozumieli miejsce, w którym się znaleźli. Jeśli ktoś czeka na Jana Sebastiana Bacha, nie idzie do Country Clubu. Oczywiście nie wartościujemy tego, co jest lepsze, a co gorsze - Johnny Cash jest kapitalnym artystą, a Bach jest wielkim trójwymiarowym mistrzem. Pod tym względem bardzo liczę, że będziemy zyskiwali taki rodzaj skupienia, bo dla mnie teatr to jest laboratorium, to jest miejsce, w którym ciągle się mogę uczyć nowych rzeczy… na przykład rozmawiania z drugim człowiekiem.



Czyli każdego dnia może być ten spektakl inny?
Dokładnie tak. Może być inny każdego dnia, i sztuka rezygnacji polega na tym, że tekst ten jest na tyle nośny, i na tyle dopełniony samym sobą, że trzeba mu po prostu uwierzyć. Artur Tyszkiewicz pięknie nam to wbijał do głowy, żeby uwierzyć w ten tekst, że nie trzeba całej masy rzeczy tu opowiadać, bo ten tekst się sam opowiada. Ludzie w kontekście tego wydarzenia sami się jakby opowiadają, sami określają. Na tym polega według mnie najlepszej próby sztuka.

Tak jest w wielu dziedzinach...
Jak najbardziej. Bez względu na to, czy jest to malarstwo, czy sztuka, na osiągnięciu pewnego rodzaju minimum, a nie maksimum. Są wirtuozi gitary, a Jimi Hendrix wirtuozem gitary nie był - może się teraz komuś strasznie narażę - mimo to jego osobowość i jego sztuka przetrwały i trwają, a cała masa wirtuozów odeszła w niepamięć. To samo jest z malarstwem, to samo jest z teatrem. Gdy ogląda się dawnych mistrzów na scenie, to wybijają się Ci wszyscy którzy są szalenie nowocześni, a sztuka z lat 20, 30 jest dla nas dzisiaj bardzo trudna w percepcji. Jest tego za dużo, „ten tort jest za słodki”. Dlatego moja główna praca polegała na tym, aby się ograniczać i jeszcze raz ograniczać - to bardzo trudne.

Lubisz tę Scenę 61.
Bardzo chętnie na tej scenie gram. Mam z nią związane bardzo dobre wspomnienia, tu są bardzo dobre duchy, dla mnie przyjacielskie, które nie chcą dla mnie źle.



Rozmawiała Małgorzata Gotowiec
Teatr Ateneum w Warszawie
„Wariacje enigmatyczne”, reżyser Artur Tyszkiewicz, grają: Grzegorz Damięcki i Krzysztof Tyniec
Foto Krzysztof Bieliński
Najbliższe spektakle – 11 i 12 listopada, 6, 7, 8, 9, 10 grudnia

poniedziałek, 17 lipca 2023

Agata Różycka o najnowszej premierze w Teatrze Dramatycznym

Mamy czerwiec 1992 roku. W centrum Warszawy następuje otwarcie pierwszej polskiej restauracji popularnej sieci fastfood. Wstęgę przecina minister pracy, wśród gości są politycy, artyści i celebryci. Otwarciu towarzyszą tłumy. Dostajemy coś, co było znane tylko z opowieści. Zachód wkracza do Polski, a Polska przyjmuje go głodna, ładnie ubrana i pełna nadziei. I przez tę krótką chwilę, na skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej, jest tak, jakby otworzyły się wszystkie szanse świata. Dokument stopniowo przeradza się w fantazję, postaci historyczne mieszają się z fikcyjnymi.

"Podwójny z frytkami" – to najnowsza i ostatnia premiera kończącego się sezonu teatralnego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Spektakl reżyseruje Piotr Pacześniak, a za tekst i dramaturgię odpowiada Jan Czapliński. O przedstawieniu rozmawiamy z młodą aktorką stołecznej Sceny Agatą Różycką.



- Zajmujemy się czasami, których faktycznie nie pamiętam. Wszystko się zaczęło rok przed moimi narodzinami. Jest to zatem taki moment historii, bardzo ważny, wyjątkowy a jednocześnie kuszący i niezwykle inspirujący by zrobić o tych latach spektakl. – mówi w rozmowie z nami Agata Różycka.

Lekcja historii...

Tak. My młodzi, chociaż już nie tacy młodzi ale jednak urodzeni po 92 roku mamy do tego lekki dystans - może to nie jest najodpowiedniejsze słowo, ale tak jest. Jesteśmy częścią tej historii, ale kompletnie tego nie pamiętamy. Punktem wyjścia nie było opowiadanie o kapitalizmie w kontekście historycznym, chcieliśmy raczej zajrzeć głębiej, czym ten kapitalizm był dla ludzi. Kim byli ci ludzie, jakie mieli pragnienia, cele, obsesje i marzenia. Za czym tęsknili, do czego dążyli, gdzie biegli, co chcieli złapać. Kim chcieli być. Przyglądamy się tej historii z naszej perspektywy, jak my, trzydziestolatkowie rozumiemy i rozpracowujemy ten kapitalizm. Postaci które gramy są mocno charakterystyczne, są to figury naszego społeczeństwa, odzwierciedlają emocje społeczeństwa, emocje, które wszystkim wówczas towarzyszyły.

Czy prześmiewcze?

Myślę że na to odpowie sobie widz. Nasz język teatralny i narracja którą proponujemy ma za zadanie bardziej podkreślić to o czym opowiadamy. Z mojej perspektywy to też wygląda tak, że lata dziewięćdziesiąte były nieco przejaskrawione, gdy zachód do nas przyszedł.



Zachłysnęliśmy się nowinkami...

Właśnie. To wszystko było takie pierwsze, wyjątkowe, ekscytujące, takie świeże, takie wow! Wtedy wydawało się to pewnie idealne. Świat naszych marzeń. Jeansy Levisy, guma do żucia, napoje, wszystkie rzeczy nieosiągalne latami. Dziś się z tego śmiejemy, ale wtedy to było na serio. Jednak teraz gdy to wszystko mamy, lubimy wracać do filmów z lat dziewięćdziesiątych, do czasów, gdy to wszystko było tylko na ekranie. Dlatego wpuszczamy w nasz spektakl różne gatunki, bawimy się tymi gatunkami, bawimy się konwencjami. Tym kolorem, tym przejaskrawieniem, delikatnym kiczem. Jest to bardzo smaczny kicz - tak jak wtedy te burgery i frytki - pachnące i smakujące zachodem i wielkimi zmianami. Oczywiście wpuszczamy trochę dowcipu, będzie trochę śmiechu , ale też odrobina gorzkiej opowieści o nas samych.

Praca nad spektaklem była wspólna?

Dla mnie niezwykle istotne jest współtworzenie i poczucie że jestem ważną cześcią, ważnym elementem tego procesu. Wydaje mi się, że wszyscy byliśmy tu razem. Czuć było, że jesteśmy w tej naszej wspólnej drodze bardzo "obecni". Jesteśmy twórcami, a nie tylko odtwórcami. Zaczynaliśmy ten proces od wielu rozmów, poszukiwań, wymiany inspiracji i myśli, od wielu improwizacji. Tekst, scenariusz powstawał na bieżąco. Zebrało się tu dużo wspaniałych osób, twórczych z pięknymi umysłami i sercami. Jednym słowem, bardzo udana praca za nami. Nawet bym powiedziała, że dla mnie za krótka...

Jak myślisz, do kogo ten spektakl bardziej trafi?

Nie chciałabym tego dzielić na takie kategorie, bo starsi widzowie potraktują to z ogromnym sentymentem, gdyż to lata ich młodości, a dla młodych może to być lekcja historii, opakowana w bardzo ciekawą formę. Opowiadana innym, oryginalnym językiem. To jest bardzo uniwersalna opowieść. Nam się marzy, aby każdy znalazł coś nad czym się pochyli i powspomina, co go poruszy. Zapraszamy na spektakle.



Rozmawiała Małgorzata Gotowiec

"Podwójny z frytkami", Teatr Dramatyczny w Warszawie
Reżyseria Piotr Pacześniak, tekst i dramaturgia Jan Czapliński
Agata Różycka, foto Karolina Jóźwiak.

Najbliższe spektakle – 15, 16, 17 września

środa, 31 maja 2023

Katarzyna Ucherska o nowej premierze w Teatrze Ateneum

22 kwietnia miała miejsce kolejna premiera w Teatrze Ateneum w Warszawie. "Zesłanie, czyli anty-tragedia syberyjska" – to adaptacja XIX-wiecznych wspomnień z syberyjskiego zesłania pewnego polskiego szlachcica, Konstantego Wolickiego. Wolicki, trzy lata po stłumieniu Powstania Listopadowego, w konsekwencji kolejnego nieudanego zrywu niepodległościowego został przypadkowo wplątany w polityczne tryby carskiej Rosji. Na Syberii spędził 7 lat, co obrazowo i z polotem opisał we "Wspomnieniach" wydanych w 1876 roku.

Autorem adaptacji i reżyserem najnowszej sztuki Ateneum jest Mikołaj Grabowski, twórca osobnego, własnego stylu teatralnego. O nowej sztuce rozmawiamy z młodą aktorką teatru z Powiśla, ale już mającą spory bagaż teatralnego doświadczenia Katarzyną Ucherską.



Czym dla Ciebie jest teatr? Jesteś z młodego pokolenia, dla którego - jak obserwuję - teatr jest czymś najważniejszym.

Teatr jest moim drugim domem. Jak wchodzę do teatru Ateneum, to mam ochotę krzyknąć "kochani, wróciłam". Przypomniała mi się moja pani profesor z czasów podstawówki, która zaszczepiła we mnie miłość do teatru, do aktorstwa. Przypomniała mi, że ja kiedyś podobno, jako dziecko powiedziałam, że mogę robić cokolwiek - stać nieruchomo na scenie, mogę być drzewem, piętnastym planem, byle na tej scenie stać. To mi zostało, z tą różnicą, że samo stanie nie wystarcza, chcę czegoś więcej... grać jak najbliżej widza. Jest to niewątpliwie szczególne miejsce spotkań z widownią, wymiany energii, wymiany emocji. Teatr jest emocją, jeśli nie ma przepływu emocji, nie ma sensu wychodzić na scenę, nie ma sensu się spotykać, a spotykamy się po to, aby te emocje wymieniać – mówi nam Kasia Ucherska.

Jesteś bardzo emocjonalna, nie ma dla Ciebie problemu, żeby zapłakać, żeby się zaśmiać...

To jest i dar i przekleństwo. Mam te emocje tak wygimnastykowane przez wyobraźnię, że w pracy to bardzo pomaga, ale w życiu już nie zawsze. Muszę sobie wiele rzeczy sama tłumaczyć, żeby tak emocjonalnie do wielu spraw nie podchodzić. To bardzo trudne...

Grasz bardzo dużo, a wiadomo jak to jest ważne dla młodego aktora...

Mam wielkie szczęście. Zaczynałam, będąc na czwartym roku Akademii Teatralnej w Warszawie, w serialu "Dziewczyny ze Lwowa" główną rolą, potem teatr Ateneum, wymarzony start dla tak młodej aktorki. Mamy mały zespół, ale bardzo mocny. Mam się od kogo uczyć, i dzięki tym mistrzom dawać z siebie wszystko, żeby im dorównywać, krok po kroku dochodzić do ich poziomu. Gram u pana Mikołaja Grabowskiego drugi raz – jakiś czas temu ten pierwszy to był "Don Juan". W bieżącym sezonie to moja druga premiera, więc sporo się dzieje. Dlatego właściwie bez przerwy jestem w teatrze, z czego bardzo się cieszę.

Powiedz coś o nowej sztuce...

Sztuka oparta jest na zapiskach, a zatem dokumentach historycznych. Jest w nich trochę opisu obyczajów, jakie panowały na Syberii w XIX wieku. Konstanty Wolicki, artysta, zostaje zesłany po upadku Powstania Listopadowego na Syberię. Cała nasza opowieść jest jego opowieścią o absurdach, jakie panowały, o przeróżnych charakterach ludzkich, z jakimi miał kontakt. Jak udało mu się przeżyć te siedem lat zsyłki. Przetrwać i przeżyć, nie zwariować i wrócić jako człowiek nieskażony. Uratowało go to, że był muzykiem, i zwolniło się miejsce w orkiestrze gdzie mógł pracować. Zyskał przez to posadę, która go chroniła. W naszej opowieści oprócz tego absurdalnie tragicznego losu zesłańca, jest dużo poezji, bo jednak był to artysta, który w piękny sposób opisał swoje wspomnienia. Nie da się również uciec od tego, że jednak opowiadamy o Rosji. Przytaczamy wiele faktów, że system w Rosji jest samowładny, składający się z jednego cara, któremu wszyscy są podporządkowani. Nie ma w Rosji nauki historii innych narodów, a historia powszechna jest manipulowana i przemielona przez władze.

Debiutujesz również w roli asystentki reżysera...czy ma to związek z dodatkową nauką?

Nie kończę żadnego dodatkowego kierunku. Lubimy się po prostu z reżyserem. Jest on osobą tak bardzo samodzielną, że czasami mi wstyd, że wykonuje wszystko sam, co mógłby zlecić mnie. Moim zasadniczym zadaniem było skompletowanie planu kalendarzowego i umawianie prób, zbieranie wiadomości o innych zajęciach od aktorów, czyli taka najczarniejsza robota. Niewiele więcej mogłam zrobić, bo też jestem w obsadzie i najważniejsze dla mnie jest aktorstwo i moje podstawowe aktorskie zadania. Jednak z pewnością to też pewne kolejne i inne doświadczenie. Serdecznie zapraszam na spektakl.

Rozmawiała Małgorzata Gotowiec



Teatr Ateneum w Warszawie
"Zesłanie, czyli anty-tragedia syberyjska" – premiera 22 kwietnia
"Wspomnienia" Konstantego Wolickiego
Reżyseria i adaptacja Mikołaj Grabowski
Katarzyna Ucherska
Foto Krzysztof Bieliński
Najbliższe spektakle 1 i 2 lipca
26 maja spektakl oglądała Małgosia

wtorek, 28 marca 2023

„Alicji Kraina Czarów” z muzyką Jakuba Gawlika w Teatrze Narodowym

"Alicji Kraina Czarów" to najnowsza premiera Teatru Narodowego w Warszawie. Muzyczne przedstawienie powstało na motywach słynnych powieści Lewisa Carrolla. Wraz z Synem Alicji wyruszamy w podróż po labiryncie pamięci. Piosenki z tekstami Sławomira Narlocha do muzyki Jakuba Gawlika wykonuje na żywo Orkiestra Szalonych Kapeluszników. A my mamy tę radość, że możemy porozmawiać z twórcą muzyki do najnowszego spektaklu Sceny Narodowej.



Muzyka wpisana jest w Twoje życie od najmłodszych lat...

Zgadza się. Skończyłem Szkołę Muzyczną drugiego stopnia przy ulicy Bednarskiej w Warszawie w klasie akordeonu. Mam zatem zawodowe wykształcenie muzyczne – mówi w rozmowie z nami Jakub Gawlik. Po maturze dostałem się do Akademii Teatralnej na kierunek aktorstwo. Trzeba było podjąć decyzję... Postanowiłem, że nie będę kontynuował nauki w wyższej uczelni muzycznej, nie miałem na to czasu. Wybrałem aktorstwo; szkoły teatralnej nie da się z niczym połączyć. Przez trzy lata jesteśmy na uczelni od rana do wieczora, w tym okresie niektórzy znajomi zapomnieli nawet o moim istnieniu... tak to wygląda, choć bardzo ciepło wspominam studiowanie w murach przy ulicy Miodowej – dodaje młody aktor Sceny Narodowej.

Jak do tego doszło, że napisałeś muzykę do "Alicji Krainy Czarów"?

Zawsze zaczyna się od reżysera. Przyszedł do mnie Sławek Narloch, a nie jest to nasz pierwszy wspólny projekt, zatem znamy się dobrze. Tym razem powiedział, że w moim Teatrze będziemy wystawiać "Alicji Krainę Czarów", z muzyką na żywo. Udało nam się wynegocjować, że do tego przedsięwzięcia zostanie zatrudnionych aż pięciu dodatkowych muzyków. Oprócz tego jest piątka nas, aktorów, którzy również grają na instrumentach. W Orkiestrze Szalonych Kapeluszników występuje więc dziesięć osób. W spektaklu staramy się uwidocznić wiele rozmaitych talentów; moi koledzy mogą się więc sprawdzić także w innej roli – nie tylko aktorsko, ale także muzycznie.

Macie ogromne szczęście, że taki zdolny jest ten zespół Teatru Narodowego.

Tak, to prawda. Im dłużej tu jestem, tym bardziej to odkrywam. Współpraca z moimi kolegami jest fantastyczna. Nie mogłem sobie lepiej tego wymarzyć. Kiedy przynosiłem utwory, aktorzy od razu je śpiewali. A czasami były to naprawdę bardzo trudne rzeczy, jednak oni momentalnie byli w stanie podjąć wyzwanie, co więcej – świetnie im to wychodziło.

To wielka radość pracować z takim zespołem. A w dzisiejszym świecie jest duże zapotrzebowanie na tego typu sztukę, na muzykę.

Sławek stara się używać określenia teatr muzyczny, akcentując tym samym, że nie jest to musical, ale gatunek z pogranicza. Myślę, że to bardzo trafne sformułowanie. Spektakl jest wypełniony muzyką. Napisałem dziesięć piosenek do pięknych tekstów Sławka, który wywiódł je z powieści Carrolla "Alicja w Krainie Czarów" i "Alicja po drugiej stronie lustra". Ponadto skomponowałem muzykę instrumentalną, która nadaje koloryt poszczególnym scenom.

Czy autorem pomysłu na stworzenie spektaklu "Alicji Kraina Czarów" jest Sławomir Narloch?

Tak, to pomysł reżysera. Ja zostałem postawiony przed faktem: robimy "Alicję". Podczas realizacji nigdy do końca nie wiadomo, co z początkowego pomysłu wyniknie, takie przewidywania zazwyczaj są trudne, tutaj okazały się szczególnie skomplikowane, bowiem chodziło o wypełnione absurdem powieści Carrolla. Wyszliśmy z założenia, że nie chcemy koncentrować się jedynie na tym, co dziwaczne, ale przede wszystkim na tym, co ludzkie i nam najbliższe. Zazwyczaj kiedy współpracuję ze Sławkiem, staram się pisać dość różnorodną muzykę. W przypadku tego przedstawienia każda z piosenek ma trochę inny klimat. Każda odzwierciedla spotkanie Alicji z inną sceniczną postacią. Można powiedzieć, że swoje odrębne gatunki muzyczne mają Jelonek, Rycerz, Królowa Kier, Kapelusznik... Ponadto jest sporo muzyki chóralnej, rozpisanej na głosy i wykonywanej przez wszystkich aktorów, także tych, którzy w spektaklu występują gościnnie. Każdy wykonuje tu na żywo wspaniałą pracę! A niektóre partie są naprawdę bardzo trudne, jednak ten zespół aktorów dramatycznych doskonale potrafi im sprostać.

Dla kogo jest ten spektakl? Do jakiej widowni chcecie trafić?

Mówimy, że przygotowujemy spektakl dla wszystkich. Scenografia jest bardzo bogata, kolorowa, na scenie bardzo dużo się dzieje – wykorzystujemy praktycznie wszystkie możliwości sceny Teatru Narodowego. Mam nadzieję, że dzieci będą zachwycone, nie tylko stroną wizualną, ale także właśnie muzyką. Zresztą jesteśmy bardzo ciekawi reakcji młodej widowni. Sceny, które dla dorosłych są na przykład wzruszające, dla dzieci mogą okazać się śmieszne – i na odwrót. Zależy nam na tym, żeby to był spektakl familijny w dobrym tego słowa znaczeniu, dla dzieci – mniejszych, większych i tych... dorosłych. Zapraszamy serdecznie do Teatru.



Rozmawiała Małgorzata Gotowiec

Teatr Narodowy w Warszawie, Scena Bogusławskiego - "Alicji Kraina Czarów"
adaptacja, teksty piosenek, reżyseria: Sławomir Narloch
scenografia, kostiumy: Martyna Kander
muzyka: Jakub Gawlik
choreografia: Anna Hop
przygotowanie wokalne: Magdalena Czuba
reżyseria światła: Karolina Gębska
foto Marta Ankiersztejn/Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Najbliższe spektakle 13, 14, 15 i 16 kwietnia

środa, 22 marca 2023

Hanna Skarga o premierze „Przygody Koziołka Matołka” w Teatrze Polskim

"Przygody Koziołka Matołka"... Czy jest ktoś, kto nie zna przygód polskiego koziołka opisanych piórem niezapomnianego Kornela Makuszyńskiego? Jeśli ktoś taki jest, niech się do tego nie przyznaje, tylko sięgnie po tę książkę. To czasy dzieciństwa: piękne czasy, które zostają z nami do końca życia, dlatego najnowszy spektakl w Teatrze Polskim jest dla każdego – dla młodego i starszego, po prostu dla całej rodziny. Niestrudzony, nieustępliwy, uparty, ale i naiwny, taki jest Koziołek Matołek. Zapraszamy na pełną niezwykłych perypetii, niebezpieczeństw oraz nieoczekiwanych zwrotów akcji historię dzielnego podróżnika, który gotów jest przemierzyć morza i oceany, gorące piaski afrykańskiej pustyni, zakamarki azjatyckich miast i amerykańskie bezdroża, by dotrzeć do mitycznego Pacanowa. O najnowszej premierze rozmawiamy z odtwórczynią jednej z ról, aktorką Teatru Polskiego w Warszawie Hanną Skargą.



Bardzo przyjemna praca, ale i trudna, zagrać dla dzieci...

Dla dzieci zagrać jest najtrudniej, bo to najbardziej wymagający widz. Rozmawialiśmy o tym, że aby zrobić dobre przedstawienie dla dzieci, trzeba je zrobić mądrze. Tak jak dla dorosłych, tylko mądrzej. Z większą odpowiedzialnością, za to o czym mówimy, jak opowiadamy historię. Staramy się traktować naszych młodych widzów poważnie, jak partnerów, przede wszystkim pragniemy uciec od ich infantylizowania. Dodatkowo atmosfera, jaką udało nam się wytworzyć podczas prób, jest wspaniała i jesteśmy niezwykle szczęśliwi, że udało nam się wspólnymi siłami stworzyć to przedstawienie. To duża zbiorowa praca wielu osób, które działały w zgodzie, jak dobrze naoliwiona maszyna. Mamy nadzieję, że ta radość i energia, której doświadczyliśmy i którą wspólnie zbudowaliśmy, przeniesie się na wszystkich widzów, młodych i dorosłych.



Jakim tropem dzielnego Koziołka idziecie?

Opowiadamy dwie historie równolegle. W spektaklu jesteśmy grupą wędrownych kuglarzy maszerujących przez świat, którzy w swoim repertuarze mają historię przygód Koziołka Matołka. Opowiadamy zatem o dzielnym koźle, ale też o aktorskim losie, o ludziach którzy poświęcają życie by iść i nieść historię. Istotny jest tu motyw drogi. Zmierzamy ku celowi, ale to nie on jest najważniejszy, bo istotą wędrówki są doświadczenia, które zbieramy po drodze. To metafora życia, którą mamy nadzieję przekazać dzieciom, a dorosłym przypomnieć o tej prawdzie, by mogli w niej odnaleźć nadzieję także dla siebie.



Opowiedz o przygotowywaniu przedstawienia...

Maksymilian Rogacki, reżyser, który jest też jednym z aktorów w przedstawieniu, zrobił adaptację tekstu Kornela Makuszyńskiego i wybrał przygody Koziołka, które chciałby opowiedzieć w spektaklu. Chodziło o to, żebyśmy tkali tę historię jako tacy zakurzeni aktorzy, niemalże wyciągnięci z najdalszej półki magazynu kostiumów. Ogromną rolę w tej pracy od samego początku odgrywała grupa, to, że jesteśmy zespołem i to, że żywo dyskutowaliśmy o różnych rozwiązaniach jakie chcielibyśmy zastosować. Przed rozpoczęciem pracy wszyscy na nowo obejrzeliśmy "La stradę" Federico Felliniego, która ugruntowała w naszym podejściu do pracy motyw drogi, z którego czerpiemy. Ogromną rolę odegrała tu wyobraźnia Diany Marszałek, która jest scenografką i autorką kostiumów. Stworzyła niebywały świat, który w połączeniu z magicznymi światłami wyczarowanymi przez Pawła Śmiałka tworzy spójną i zachwycającą całość; który jest plastyczny i wzruszający, bo odwołuje się do przeróżnych cytatów kultury. Jestem pewna, że dorośli odnajdą tu znajome tropy, które przypomną im dzieciństwo. Zapraszamy wszystkich, żeby przyszli i zobaczyli to na własne oczy… ja sama za każdym razem kiedy staję na scenie, czuje tę niebywałą magię. To światy zamknięte w naszych małych walizkach i serca, które każdy z nas zostawia na scenie.



Rozmawiała Małgorzata Gotowiec

Teatr Polski w Warszawie, "Przygody Koziołka Matołka" w reżyserii i adaptacji Maksymiliana Rogackiego.
Hanna Skarga, foto Karolina Jóźwiak
Najbliższe spektakle 21-27 kwietnia

czwartek, 9 marca 2023

Paweł Gasztold-Wierzbicki o nowej sztuce w Teatrze Ateneum

Teatr Ateneum w Warszawie zaprasza na nowy spektakl - "Wzrusz moje serce" - izraelskiego dramatopisarza i reżysera teatralnego Hanocha Levina.
Sztukę wyreżyserował Artur Tyszkiewicz, znany w świecie teatralnym jako "specjalista od Levina", twórca kilku znakomitych spektakli opartych na jego sztukach (m.in. w Ateneum wyreżyserował w 2011 r. "Shitza"). W głównych rolach najnowszego spektaklu zobaczymy Łukasza Simlata, Julię Kijowską i Grzegorza Damięckiego, a partnerują im bardzo zdolni młodzi adepci Akademii Teatralnej, będący na progu teatralnej drogi – Paweł Gasztold-Wierzbicki, Jan Wieteska i Jakub Pruski.
"Wzrusz moje serce", to sztuka mało jeszcze znana w naszym kraju, ale jej autor, nieżyjący już dramatopisarz, od pewnego czasu jest coraz bardziej u nas popularny. Hanoch Levin był wspaniałym obserwatorem i znakomicie przelewał te swoje obserwacje i spostrzeżenia na papier.
Paweł Gasztold-Wierzbicki jest bohaterem naszego najnowszego materiału teatralnego, w którym rozmawiamy o najnowszej sztuce tak lubianego teatru ze stołecznego Powiśla.



Wyglądacie jak z broadwayowskiego musicalu - taki był zamysł?

Tak, chcieliśmy nadać spektaklowi nieco hollywoodzkiego blichtru, tak żeby nasza obecność - moja, Janka i Kuby – aby ona była całkowicie odrealniona od tego otaczającego nas scenicznego świata. Dlatego te kostiumy, które mamy na sobie, rzucają się w oczy, to ma zwrócić na nas uwagę. Nasze zadanie na scenie w tym spektaklu jest czysto choreograficzne, nie znaczy to, że jest pozbawione jakiegoś czaru i uroku, ale ta choreografia podbija ten efekt pełnego oderwania od rzeczywistości. Jesteśmy w całkowitej kontrze do głównych bohaterów – mówi w rozmowie z nami najmłodszy aktor Teatru Ateneum, Paweł Gasztold-Wierzbicki.

Powiedz coś więcej o Waszych bohaterach?

Postaci, które gramy ja, Kuba i Janek, są to postaci bardzo równorzędne, pełnimy tę samą funkcję. Bardzo często jesteśmy równocześnie na scenie, mamy jakieś wspólne zadanie, trudno tu powiedzieć o charakterze, o jakimś profilu psychologicznym tych postaci, dlatego, że tego nie ma. Zadanie naszej trójki było zupełnie inne na ten spektakl. Nie mieliśmy budować żadnych charakterów, ani charakterystyczności - nic z tych rzeczy. Ciężko nawet nazwać nasze postaci ludźmi, choć oczywiście funkcjonujemy w tym spektaklu i rzeczywiście jesteśmy kochankami bohaterki granej przez Julię Kijowską. Nasz dyrektor i reżyser Artur Tyszkiewicz podczas prób lubił nazywać nas fantomami. My w tej historii bardziej jesteśmy niż żyjemy. Natomiast charakter, jaki razem kreujemy, ma stwarzać coś na wzór tajemniczości, ma być bardziej enigmatyczny niż realny, nasza obecność ma być odrealniona. Dlatego, kiedy wychodzimy na scenę, jesteśmy w sztywnych ramach, mamy konkretne ruchy, precyzyjnie ustawione i wyreżyserowane przez reżysera i naszą choreografkę. To wszystko ma sprawić, że nikt nie będzie patrzył na nas jak na ludzi, ale bardziej jak na element dekoracji. Może to brzmi nieco wyszukanie, ale inaczej nie da się tego nazwać. Jakbym miał powiedzieć komuś, kto kompletnie nic nie wie o tym spektaklu, jaka jest moja rola, to najprościej - gramy kochanków - jednak tylko powiedzieć, że gramy kochanków, to jest za mało. Nasze zadanie jak już wspomniałem jest choreograficzne, z kolegami gramy ze wspólnym wyrazem twarzy, jesteśmy multiplikacją jednego człowieka.

To pewnie jest Twoje pierwsze spotkanie z twórczością Levina?

Jako grającego na scenie w spektaklu – tak. Natomiast jako autor nie jest mi tak obcy – zapoznawałem się z jego twórczością jako widz. Widziałem "Kruma", a teraz dotykam twórczości Levina osobiście, pracując, poznając – to jest dla mnie nowe doświadczenie, jak taki powiew świeżości.

Hanoch Levin był wspaniałym obserwatorem...

Bardzo dobry obserwator, dobry słuchacz, to jest bardzo cenne. Od pierwszego czytania tekstu, zobaczyłem, że jest w porządku, wiem o co mu chodziło. Dobry język, dobre tłumaczenie, spostrzeżenia człowieka. Wszystko to jest dla mnie jasne i przekonujące. Akademia Teatralna to czas na odkrywanie i poznawanie – po to też są te studia. Wtedy zacząłem go odkrywać. Teraz mam pierwszą styczność - może skromną - ale od czegoś trzeba zacząć.

Za Tobą i kolegami pierwsze miesiące pracy w teatrze, jak je opiszesz?

Zacznę od tego, że zostaliśmy wszyscy, cała nasza trójka bardzo ciepło przyjęci do teatru Ateneum, za co jestem niesamowicie wdzięczny. Od razu łatwiej się wchodzi, nabiera pewności siebie. A ta pewność siebie na scenie jest niesamowicie przydatna, a nawet konieczna. Jesteśmy też młodszymi członkami zespołu od całej reszty i nie stanowimy dla naszych kolegów, koleżanek jakiejś, nazwijmy to konkurencji. I dzięki temu wiemy, że zespół nie postrzega nas jako pewnego rodzaju zagrożenie. Pan Grzegorz Damięcki przez cały czas trwania prób odnosił się do nas ze szczególną sympatią, z czego bardzo się cieszymy. To jest niezwykle miłe, ale i na początku drogi teatralnej bardzo potrzebne, aby uwierzyć, że to co robię ma sens i jest zauważone….dobre. Reszta przyjdzie z czasem…

Rozmawiała Małgorzata Gotowiec



Teatr Ateneum w Warszawie
"Wzrusz moje serce" Hanocha Levina w reżyserii Artura Tyszkiewicza
1. zdjęcie (na czerwonym tle): Pix and Me, 2. zdjęcie: Krzysztof Bieliński
Najbliższe spektakle – 22, 23, 24 marca

wtorek, 14 lutego 2023

Siła dramatu „Mizantrop” – rozmowa z Hubertem Paszkiewiczem

Premiera dramatu "Mizantrop" miała miejsce w 1666 roku. Sztuka była odbierana jako satyra na ówczesne paryskie salony, a zatem ich snobizm i zakłamanie. Jednak Molier zawarł w utworze uniwersalne pytanie o sens postawy tytułowego bohatera. Czym jest mizantropia głównego bohatera Alcesta – czy jest bezkompromisowym przywiązaniem do prawdy, czy też skazanym na porażkę buntem przeciwko społecznym konwencjom? I odwieczne pytanie - czy miłość może mizantropię uleczyć?

Premiera "Mizantropa" w Teatrze Narodowym w Warszawie, na Scenie Studio miała miejsce w grudniu ubiegłego roku. "Uważam, że każdy widz znajdzie w tym przedstawieniu coś, z czym się będzie identyfikował, i coś, z czym się nie będzie zgadzał. Mówię tu o ludzkich postawach" – powiedział w rozmowie z PAP reżyser spektaklu Jan Englert. I dodał - "Dla mnie praca nad tym spektaklem to była dodatkowa frajda, bo to jest dramat napisany fantastycznie w stylu i formie. Mam takie uczucie, że po tym, co obecnie króluje w kulturze, czyli naszej 'golonce z chrzanem', ja mogę wreszcie zjeść ptysia" – dodał reżyser.



W czym tkwi siła dramatu "Mizantrop"?

Wydaje mi się, że siła tego dramatu, pomimo, że jego premiera odbyła się w 1666 roku, tkwi w sięganiu po ten tekst również w dzisiejszych czasach. Znaczy to, że bez względu na czasy, w których żyjemy, "Mizantrop" jest permanentnie współczesny – mówi aktor Sceny Narodowej Hubert Paszkiewicz.

O czym jest dramat Moliera: o nas, ludziach, o społeczeństwie?

Z mojej perspektywy wydaje się być procesem usadawiania się w społeczeństwie. Pytaniem o autorytety, o wakaty tych autorytetów. Jest "rozkrokiem między szlachetnością, a interesownością, pychą a skromnością, miedzy wyrzutami sumienia a własną korzyścią". Chcielibyśmy coś zrobić, zmienić, postanowić, ale się boimy.

Molier był wspaniałym obserwatorem ludzkich charakterów. Niezwykle trafnie pokazuje ludzkie wady...to czyni go tak cały czas aktualnym...

Jak mówi nasz reżyser Jan Englert, "Mizantrop" Moliera "to tekst inteligentny, więc warto go wystawić dla niego samego". Zasadne jest w tym momencie podkreślić również znakomite tłumaczenie utworu przez Jerzego Radziwiłowicza. Wiersz, którym się posługujemy, pozwala nam na zabiegi, które w tekście pisanym prozą mogłyby wydawać się pretensjonalne. Przez formę wiersza możemy sobie pozwolić na wiele więcej. Na ukazanie tych niekoniecznie najlepszych cech charakteru, na obserwacje i podglądanie.

Michał Mizera powiedział, że "Mizantrop" jest takim zwieńczeniem - po "Tartuffe" i "Don Juanie" - trylogii hipokryzji, finałowym jej akcentem....zgodzisz się z tym?

Oczywiście. To jest bardzo trafne podsumowanie. Potrzeba bycia kimś więcej niż tylko zjadaczem chleba towarzyszy nam każdego dnia. Jasne jest, że zmieniają się nam okoliczności i narzędzia. Nie zmienia się natomiast chęć bycia lepszym od innych, walki o własne racje, ciągłej rywalizacji, czy to instagramowej - z lajkami i serduszkami, czy listownej - z pieczęcią i zapachem perfum na papierze. Niczym się nie różnimy od XVII-wiecznego Paryża. Wtedy i teraz jesteśmy tylko ludźmi. Ze wszystkimi swoimi słabostkami i małostkami. Tak było, jest i będzie...



Rozmawiała Małgorzata Gotowiec

"Mizantrop", Teatr Narodowy w Warszawie, Scena Studio
Reżyseria - Jan Englert
Scenografia i kostiumy - Martyna Kander
Muzyka - Paweł Paprocki
Reżyseria światła - Karolina Gębska
Foto - Marta Ankiersztejn
Występują: Grzegorz Małecki (Alcest), Paweł Paprocki (Filint), Przemysław Stippa (Oront), Justyna Kowalska (Celimena), Edyta Olszówka (Elianta), Beata Ścibakówna (Arsinoe), Robert Jarociński (Akast), Hubert Paszkiewicz (Klitander), Robert Czerwiński (Drewniak), gościnnie: Damian Mirga (Bask) i Mariusz Urbaniec (Gwardzista).
Najbliższe spektakle 24, 25, 26 lutego