środa, 20 lutego 2019

Krzysztof Szczepaniak: „Trzeba teraz brać się do roboty”

„Hamlet” Williama Szekspira był wystawiany w Teatrze Dramatycznym w Warszawie trzy razy – w 1962 roku spektakl wyreżyserował niezapomniany Gustaw Holoubek i zagrał również tytułową rolę. W 1979 roku Holoubek ponownie sięgnął po ten chyba najbardziej znany w świecie dramat, a rolę księcia Hamleta powierzył Piotrowi Fronczewskiemu. Kolejna adaptacja miała miejsce w 1992 roku – reżyserii podjął się wtedy Andrzej Domalik, a tytułową rolę zagrał Mariusz Bonaszewski.

Czas na nowego księcia Hamleta – od stycznia 2019 roku w tę postać wciela się aktor młodego pokolenia – Krzysztof Szczepaniak. Spektakl reżyseruje Tadeusz Bradecki. Sztuka po raz pierwszy w Polsce prezentowana jest w nowym przekładzie Piotra Kamińskiego.

Krzysztof Szczepaniak, czego się dotknie, zamienia w złoto. Wszystkie role aktora to postaci, które zapadają głęboko w pamięć, obok których nie da się przejść obojętnie. Młody, niezwykle zdolny, z dystansem do siebie i kochający to, co robi. Christopher, geniusz matematyczny ze sztuki „Dziwny przypadek psa nocną porą”, Mistrz ceremonii z „Cabaretu”, Lola/Simon z „Kinky Boots”, Lucjo z „Miarki za miarkę”, czy fantastyczny, napędzający intrygę Arlekino ze „Sługi dwóch panów”. Czas zatem na Hamleta.
O najnowszej premierze Teatru Dramatycznego w Warszawie rozmawiamy z odtwórcą tytułowej roli, Krzysztofem Szczepaniakiem.


Zastanawiałeś się, ilu już „Hamletów” zostało zagranych?

Mnóstwo... Ogromna liczba.

Jak zagrać, czym zaskoczyć? Kiedy właściwie wszystko już zostało powiedziane.

Myślę, że nie skupiać się na tym, żeby czymś zaskakiwać, bo już wszystko było: Hamlet kobieta, Hamlet pijany, Hamlet dziecko. Nie ma sensu na silenie się na coś oryginalnego. Można go wystawić na bogato, pięknie, jak w National Theatre, a można go wystawić w zupełnie skromnych warunkach, przy czarnej kotarze. Na tym polega siła tego dramatu, że nie da się zrobić inscenizacji, która będzie w pełni kompleksowa, będzie ujmowała wszystkie aspekty. Była wersja, która stawiała na jego seksualność, wersja, która stawiała na mord założycielski, na siłę śmierci, morderstwa, które wynika z morderstwa. Czy aspekt depresji. Jest tyle różnych rzeczy, że nie da się tego ująć, trzeba na coś postawić – mówi w rozmowie z nami Krzysztof Szczepaniak.

Zatem na co stawiacie?

Sądzę, że my postawimy na Hamleta jako na osobę, która demaskuje rzeczywistość, ale jej nie wytrzymuje i w związku z tym wariuje. Monologi, które służą tylko, i aż po to, żeby on sam sobie uświadomił, na którym etapie w danym momencie dramatu jest. Przeskakuje na kolejne etapy, aż mówi sam do siebie – „teraz każda myśl moja ocieka krwią” - jest kimś w rodzaju rewolucjonisty, działacza jakiegoś, maszyny, której nikt już nie zatrzyma. Wyzywa los na pojedynek, i można powiedzieć - na herbatę. Jest w pewnym momencie nieobliczalny. Nastawiony już tylko na to, żeby zabić Klaudiusza. On się bardzo z tym męczy, bo szuka tego właściwego momentu. Z drugiej jednak strony, nie chce stać się mordercą, też z tym walczy. Wiemy, że morduje, ale nie w ramach rewanżu za swego ojca, ale w ramach tego, co na jego oczach się zadziało z Gertrudą. Widzi to morderstwo naocznie - i jak pisze o tym Stanisław Wyspiański w Studium o Hamlecie - można karać tylko za to, co ciebie bezpośrednio dotyczy. Zawarta jest tam historia o tym międzypokoleniowym przekładaniu winy. Bo co to jest za duch, który mówi „pomścij mnie, bo jak nie to jesteś niemęski, nie jesteś moim synem”. Możemy się domyślać, jaką osobą był Hamlet docelowy, jaki był ojciec Hamleta i, że ta relacja między nimi nie była idealna. To kolejny aspekt ojca i syna, matki i syna. Bzdurą jest to, że niby tam jest kompleks Edypa. Jednak aktor musi podjąć ekonomiczny wybór, i decydować - moim zdaniem - jest to lepiej gdy jest ten kompleks Edypa, kiedy on jest zakochany w matce, w jakiś sposób i przekłada się to, że nie jest w stanie kochać - bo Hamlet nie jest w stanie kochać. Walczy z tym. Pojawia się Ofelia - ale ciągle ta mocna relacja z matką blokuje to uczucie. Mamy tyle wątków, że ciężko ująć wszystkie i z tego też względu trzeba się na coś zdecydować. Wiem, że są już kolejne adaptacje „Hamleta” w przygotowaniach innych teatrów. I bardzo dobrze.


Tworzycie spektakl w nowym tłumaczeniu...

Tak, jest to tłumaczenie Piotra Kamińskiego, z którym już pracowałem w „Miarce za miarkę” i w „Kupcu Weneckim”, więc znamy się z Piotrkiem dobrze. Bardzo się ucieszyłem, że będziemy razem pracowali. Walorem jest to, że jest to debiut jego tłumaczenia „Hamleta”. Musieliśmy zrobić pewne skróty, bo inaczej przedstawienie by trwało ok. 4 godzin, a nasza wersja trwa 3:15. Dla dobra spektaklu musieliśmy pewne rzeczy usunąć.

„Hamlet”, to zawsze wielkie wydarzenie kulturalne.

Tak, to zawsze kilo mniej pod koniec. Nie mówiąc o kosztach psychicznych, psychologicznych. Jest to pewna podróż, którą się odbywa. Bezkarnie i bez kosztów, człowiek nie jest w stanie jej przebyć. Ale wiem, że warto, bardzo warto…

Jaki jest Twój stosunek do Szekspira?

Ja bardzo lubię Szekspira. Pokazuje takie różne elementy, jak choćby to, że niekonsekwencja postaci jest również jej konsekwencją. Miesza konwencje, np. bardzo dramatyczne wydarzenia z niezwykle zabawnymi. Na początku końcowej szermierki nikt się nie spodziewa, jak się to wszystko potoczy. Jest to rodzaj turnieju. Mamy uśpioną czujność widza, więc on idealnie stopniuje napięcie - niczym wczesny Hitchcock - jego charaktery są bardzo złożone, nie tylko w tym, co napisał, ale także w tym, czego możemy się również domyślić czy wyobrazić sobie, co tam jest pomiędzy, dlatego on jest taki pojemny.

Zagrałeś Hamleta. Co to dla Ciebie znaczy? Czy to było Twoim marzeniem, spełnieniem, czy po prostu wykonaniem powierzonej pracy, kolejnym etapem na aktorskiej drodze?

Oczywiście, jest to wielki zaszczyt zagrać Hamleta, ale po uświadomieniu sobie tego, trzeba się wziąć za robotę. Dla aktora jest to ogromna satysfakcja. To jest tak, że ta rola się nie kończy na jednym, na dwóch spektaklach. Ona będzie różna za każdym razem. Już nawet na etapie prób, pewnych rzeczy nie da się ustawić jakoś idealnie sytuacyjnie - i lepiej tego nie robić - bo rodzaj szaleństwa jest niekontrolowany momentami. Zdecydowanie, jest to ogromna nobilitacja dla aktora. Zdaję sobie też sprawę z tego, że w odpowiednim wieku przystąpiłem do zagrania tej postaci, która jest mniej więcej w takim właśnie wieku jak ja. Nie jest to osoba w pełni dorosła, dojrzała, miota się ze swoimi hormonami, nastrojami, dlatego ten moment jest według mnie doskonały.

Miałeś trochę swobody, czy reżyser narzucał, jak grać?

Miałem dużo swobody. Są rzeczy, których nie da się narzucić odgórnie, musi to być spontaniczne. Monologi powinny być bardzo spontaniczne. Dlatego nie da się tego wyliczyć jak w matematyce, jeden do jednego ustawić. Są momenty, w których ta swoboda jest większa, w innych mniejsza, ale podczas pracy jak najbardziej miałem dużo wolności. A jak to wyszło…zapraszam do Teatru Dramatycznego, aby się przekonać.


Rozmawiała Małgorzata Gotowiec

Teatr Dramatyczny w Warszawie, „Hamlet”, reżyseria Tadeusz Bradecki
Krzysztof Szczepaniak, foto Katarzyna Chmura
Spektakl widziała Małgosia 17 stycznia
Najbliższe przedstawienia – 19 lutego, 14, 15 i 16 marca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz