wtorek, 19 marca 2019

"Piloci" - zmarnowany temat

Bardzo chciałam zachwycić się tym spektaklem, ale się nie udało. Być może dlatego, że sporo czytałam na temat II wojny światowej i polskich lotników w Anglii, a to nie jest dobry wstęp do oglądania tego przedstawienia...

Mój podstawowy zarzut dotyczy scenariusza: jest stereotypowy aż do bólu, a wygrana zła na całej linii irytuje. Wiadomo, wojna, zdrady, sojusze mocarstw, komunistyczny reżim, ale moim zdaniem na litanię nieszczęść i złe zakończenie musical średniej klasy nie może sobie pozwolić. Gdyby to było arcydzieło, to co innego, ale to zdecydowanie nie jest przyszły klasyk gatunku. Jak się trochę więcej przeczyta o jakiejkolwiek epoce, to się wie, że życie rzadko bywa czarno-białe. Tak, wojna na pewno sprzyja dramatycznym rozwiązaniom, niepomyślnym finałom, ale tu nieszczęście goni nieszczęście, a jeden drewniany tekst goni kolejny nie mniej przewidywalny. Dialogi nie ożywiają papierowych postaci i niewątpliwie uzdolnieni młodzi aktorzy musicalowi nie mają szans na uratowanie całości.

Twórcy nie zdecydowali się chyba do końca, dla kogo robią to przedstawienie. Kilka piosenek rapujących, otwierająca przedstawienie sekwencja gry komputerowej (która akurat bardzo mi się spodobała, ale niewiele miała wspólnego z dalszą akcją sceniczną) - to najwyraźniej ukłony w stronę widzów zdecydowanie młodszych. Ale pomiędzy taką współczesnością królowała ramota nie odstająca poziomem uproszczenia od najstarszych operetek (które rządziły w Romie przed 20 laty i od których dyrektor Kępczyński zdecydowanie się odcina). Jak Żyd, to handlarz, jak polski pilot w Anglii, to zamiast nauki języka będzie podrywanie nauczycielki, angielski lord jest flegmatyczny, jego szkocki lokaj żałuje gościom whisky itp. itd. Jedynie niemiecki pilot wymyka się łatwemu szufladkowaniu i rokuje na postać niejednoznaczną. Niestety, jest bohaterem zdecydowanie drugoplanowym.

Teatr Muzyczny Roma znany jest m.in. z tego, że w przedstawieniach na dużej scenie twórcy dbają o nietuzinkowe efekty specjalne. Tym razem ich wyobraźnia poszła w kierunku niekoniecznie godnym naśladowania. Zrobienie pseudowybuchu bomby lotnicznej (takiego z błyskiem i falą ciepła) to chyba nienajlepszy pomysł w erze, gdy zamachy terrorystyczne stosunkowo często goszczą na pierwszych stronach gazet. Wydaje mi się, że zamiast mozolnej pracy nad tym efektem byłoby lepiej więcej czasu poświęcić na reżyserię dźwięku w początkowych scenach zbiorowych - nagłośnienie orkiestry było wtedy zdecydowanie lepsze niż śpiewaków, przez co kompletnie nie dało się usłyszeć tekstu.

Mimo wszystko "Piloci" mają też parę zalet. Bardzo spodobała mi się scenografia, której głównym elementem są mobilne ekrany LED. Rozwiązanie zdecydowanie bardziej uniwersalne niż tradycyjna teatralna kombinacja zapadni i scen obrotowych. Ekrany doskonale uzupełniają sceny miejskie, kabaretowe, sprawdzają się w scenach walk lotniczych, a otwierająca spektakl sekwencja z grą komputerową mogłaby być pięknym łącznikiem historii i współczesności (gdyby udało się jakoś zgrabnie skontrapunktować historię lotników współczesnością). Podobały mi się kostiumy - umiejętnie łączące styl epoki i wygodę aktorów. Wykonawcy umieli tańczyć i śpiewać, a grający główny szwarccharakter Jan Bzdawka wyraziście zagrał swoją rolę. Trochę tych zalet było, ale jeśli ktoś szuka naprawdę doskonałego przedstawienia muzycznego, to lepiej zrobi, jeśli wybierze "Tuwima dla dorosłych" na małej scenie tego samego teatru. Albo "Kinky Boots" w pobliskim Teatrze Dramatycznym. A o polskich pilotach w Wielkiej Brytanii warto poczytać, zaczynając chociażby od porywająco napisanej "Sprawy honoru" autorstwa Lynne Olson i Stanleya Clouda.

"Piloci", Teatr Roma
Spektakl oglądała 16 lutego Maria

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz