czwartek, 12 lipca 2018

Mateusz Weber o pierwszym teatralnym spotkaniu z Gombrowiczem

„Ferdydurke” pióra Witolda Gombrowicza od końca czerwca możemy oglądać w Teatrze Dramatycznym, na bardzo lubianej przez widzów stolicy Scenie na Woli im. Tadeusza Łomnickiego. Jest to koprodukcja Teatru Malabar Hotel i Teatru Dramatycznego.

Stojący za sukcesem „Mistrza i Małgorzaty” Teatr Malabar Hotel wraz z Teatrem Dramatycznym tym razem przedstawiają kanon literatury polskiej – „Ferdydurke”. Niezwykle ciekawa scenografia - lalki i maski tworzące szaleństwo półsnu, sprawiają, że adaptacja powieści jest wyjątkowa, a jednocześnie bardzo wierna Gombrowiczowi.

Trzydziestoletni Józio przeżywa prawdziwy horror. Horror egzystencjalny. Świat poddaje go torturom, wciskając na powrót w szkolną ławkę. Tłamsi nowoczesność trendów, mierzi zatęchłość ziemiańskiego dworku. Torturuje wreszcie Józio sam siebie: wstydem, lękiem i kompleksami. Pragnie się ukształtować, a jednocześnie chce pozostać niedookreślony. Jednak nie może uciec przed gębą inaczej, jak tylko w inną gębę. Nie wie kim jest, ale wie, kiedy go deformują.

O ostatniej w tym sezonie premierze rozmawiamy z młodym aktorem Teatru Dramatycznego Mateuszem Weberem.


Kiedy dojrzałeś do Gombrowicza? „Ferdydurke” nie należy do prostych sztuk.

To jest bardzo trudna sztuka. Zarazem jest to mój pierwszy kontakt z Witoldem Gombrowiczem na mojej drodze teatralnej. W szkole teatralnej jakoś się nie złożyło, aż dziwne, że nie pracowaliśmy nad żadną sztuką Gombrowicza. Na moim roku różni profesorowie pracowali nad jego tekstami, ale mnie to jakoś omijało. Teraz jestem zachwycony. Mówimy o naszym narodowym wieszczu. Po raz kolejny mamy do czynienia z czymś, co zostało napisane lata temu, a nadal jest niezwykle aktualne. Niesamowite. Język, którym autor operuje jest niezwykły. Dam przykład – film „Dzień Świra” jest też napisany 13-zgłoskowcem, i ta aktualność jest takim naszym teatralnym „Dniem Świra”. Józio – główny bohater – jest przepięknie prowadzony przez całą sztukę przez Waldka Barwińskiego. Mierzy się z problemami swojego egzystencjalizmu, załamania artystycznego. Wychodzą z tego bardzo ciekawe rzeczy, swoisty horror, w którym się znajduje – jak zły sen. I w tej formie ciekawie się Gombrowicz odnajduje - mam taką nadzieję. Nie chcę za dużo zdradzać – zapraszam na spektakl.


Gombrowicz powraca...

Bardzo mnie cieszy, że po jakimś czasie sięgamy ponownie po tego autora. Być może dzieje się to ze względu na obchody niepodległościowe, ale najważniejsze, że powraca. Wiele teatrów sięga po jego twórczość. Dojrzałem do tego tekstu. Jest obowiązkową lekturą w szkole, a różnie bywa ze zrozumieniem jej, gdy się jest bardzo młodym człowiekiem. Pierwszy raz zdarzyło mi się pracować z reżyser Magdą Miklasz. Wspaniale nam tekst przedstawiła i przełożyła na deski teatralne. Znakomicie połączyła całość z Teatrem Malabar. Wydaje się nam, że ciekawie to się będzie oglądało. Wszyscy się mocno wspieraliśmy, a to nam dało taki wewnętrzny spokój. Mam nadzieję, że efekt będzie zadawalający.

Wnioskuje, że współpraca na linii reżyser – aktor, układała się bardzo dobrze. Reżyser była otwarta na Wasze pomysły?


Tak, oczywiście. Tutaj mnóstwo rzeczy wyniknęło z improwizacji. Każda z naszych postaci dostała tematy, ale opieraliśmy się na improwizacji. Początki były bardzo ciężkie, wręcz jak zapasy na macie. Syfon - Miętus - dwie grupy w szkole... Stopniowe nasze dojrzewanie i coraz lepsze poruszanie się w tekście. Magda Miklasz jest bardzo otwarta na wszystkie pomysły, ma bardzo plastyczną głowę do takich rzeczy. Miała pomysł, wizję na Gombrowicza – bez tego nie ma co sięgać po tę twórczość. Każdy aktor marzy o tego typu współpracy, żeby zawsze trafiać na takich reżyserów.


„Ferdydurke” - horror egzystencjalny - zgodzisz się z tym?

Tak. Jest to zdecydowanie horror egzystencjalny, straszny koszmar, który się Józiowi przytrafia. Fantastyczne jest to, że nasi koledzy z Teatru Malabar wykorzystują świetnie swoje umiejętności. Mamy do czynienia z horrorem z lat 90. typu Road 66 w USA – niesamowite. Nam się świetnie przy tym pracowało, wierzę, że publiczności również będzie się podobać. Przychodziliśmy na próby z przyjemnością, nie z musu. Byliśmy naładowani pozytywną energią i wspieraliśmy się w pracy.

Warszawską Akademię Teatralną skończyłeś w 2013 roku. W teatrze z każdym rokiem grasz coraz więcej – wymarzona sytuacja dla młodego aktora, która nie każdemu się udaje.

Teatr jest dla mnie bardzo ważny. Otrzymałem od losu taką możliwość i staram się niczego nie zmarnować. Nie jest łatwo po szkole od razu dostać pracę w teatrze, a o tym marzy chyba każdy młody adept tej szkoły. Po to się uczymy, żeby grać. Od początku jestem w Teatrze Dramatycznym – mam możliwość sprawdzenia się w najróżniejszym repertuarze, od komedii po dramat i musical, to coś wspaniałego dla młodego aktora.

Rozmawiała Małgorzata Gotowiec

Teatr Dramatyczny w Warszawie, „Ferdydurke”, Mateusz Weber, foto Katarzyna Chmura-Cegiełkowska

28 czerwca – oglądała Małgosia
Kolejne spektakle w nowym sezonie, od września – zapraszamy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz