piątek, 11 lutego 2022

Modest Ruciński o „Sztuce intonacji” w Teatrze Dramatycznym

Małe mieszkania, kawiarniane stoliki, czarna herbata, kawa po turecku, wódka, wino – to wszystko otoczone papierosowym dymem, który jak mgła wypełnia pomieszczenia. W takiej aurze toczą się rozmowy o istocie teatru. Za nami premiera spektaklu "Sztuka intonacji" na małej scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie. W sztuce tej Tadeusz Słobodzianek zagląda głęboko za kulisy i czerpie inspiracje z historii teatru, aby opowiedzieć o geniuszu i tworzeniu się wielkich idei, ale też o słabościach ludzkich i prozie życia. Widzowie będą mogli bawić się odkrywaniem najważniejszych postaci teatru XX wieku, z którym konfrontuje się i z którego czerpie teatr do czasów obecnych.



O nowej sztuce, pracy nad nią i teatrze rozmawiamy z aktorem Sceny Dramatycznej, Modestem Rucińskim.

Spektakl składa się z dwóch dramatów...

Tak, "Sztuki intonacji" i "Powrotu Orfeusza". Dramaty przeplatają się ze sobą. Opowiadają o trzech różnych okresach z życia Jerzego Grotowskiego. Na podstawie jego kariery opowiedziany jest - tak naprawdę - rozwój polskiego teatru. W tych dwóch sztukach występują ikony, prawdziwe filary polskiego teatru – mówi w rozmowie z nami Modest Ruciński.

Postacie są prawdziwe...

Bohaterowie są prawdziwi. Natomiast same spotkania są już pewnego rodzaju fikcją stworzoną przez Tadeusza Słobodzianka. Oczywiście wiadomo, że Jerzy Grotowski studiował w Moskwie, tam musiał się spotkać z Jurijem Zawadzkim, przez którego został subtelnie ze studiów relegowany. W "Powrocie Orfeusza" - drugim po "Sztuce intonacji" dramacie i jednocześnie drugim akcie spektaklu – oglądamy spotkanie w 1959 w Krakowie, przy jednym kawiarnianym stoliku, Jerzego Grotowskiego, Ludwika Flaszena i Tadeusza Kantora – i to jest spotkanie fikcyjne, opowiadające o początkach tworzenia Teatru 13 rzędów w Opolu. Akt trzeci to akt, w którym Grotowski wraca do swojego mistrza Zawadzkiego do Moskwy, jako dojrzały ukształtowany artysta, w dodatku znany na całym świecie.

Istotą jest teatr. Co jest takiego fenomenalnego w tym tworze, że żyje i żyć będzie?

Zadano mi ostatnio pytanie: czym jest dla mnie teatr? Uznałem, że odpowiem na nie dopiero, gdy skończę pracować nad Kantorem, ponieważ wszelkie nasuwające mi się odpowiedzi zbytnio kojarzyły mi się z jego poglądami dotyczącymi teatru. Postanowiłem poszukać własnej odpowiedzi. Przypomniały mi się słowa mojej pani profesor, Barbary Lasockiej, która zawsze powtarzała, że teatr jest wieczny jak trawa, że nigdy istnieć nie przestanie, że przetrwa wszystko. Dzięki najnowszym sztukom Tadeusza Słobodzianka możemy w dosyć syntetycznej formie – choć nie zawsze łatwej – poznać kulisy tworzenia teatru poprzez spotkania ich twórców. Poznać atmosferę, ten rodzaj pasji, wrażliwości i miłości, dzięki której dochodzi potem do spotkania z widzem, by ofiarować mu coś, co go wzruszy, rozbawi, a być może zmieni jego życie.



Jak teatr się zmieniał na przestrzeni lat?

Tak, jak zmieniał się świat. Czasami odwrotnie – to teatr zmieniał świat; niestety znacznie rzadziej, ale i tak się zdarzało. Tadeusz Kantor, niemal jak Miles Davis w jazzie, mimo własnego wyrazistego stylu, zmieniał i wciąż szukał nowych środków oddziaływania i przekazu, zarówno w teatrze, jak i w malarstwie. Mówił: "do ostatniej chwili nie wchodziłem do tego Panteonu Wielkich, po to, aby pozostawać w progu, ponieważ czułem, że za każdym razem mam coś jeszcze do zrobienia". To bardzo inspirujące i uświadamiające, że teatr jest i musi być wciąż żywy, a my – jego twórcy – musimy być gotowi na zmiany, wciąż doskonaląc swoje rzemiosło. Gotowi na spotkanie z widzem, z którym, zamknięci w jednej przestrzeni, przeżyjemy jakiś fragment życia. Ten sam czas nam upłynie. Wszystko może się wydarzyć i paradoksalnie, choć na scenie tworzymy fikcję, wszystko musi nosić znamiona prawdy. Dzięki temu może być ciekawie, mądrze, wzruszająco i zabawnie. Widzowie tego potrzebują, my tego potrzebujemy. Teatr tradycyjny, awangardowy, oparty na sztuce intonacji czy abstrakcji – to nie ma znaczenia. Chodzi o uczciwość. Nie ma miejsca na "ściemę". Ja na przykład w teatrze nie lubię przekonywać przekonanych, a zwykle tak dzieje się w przypadku teatru ideologicznego. Jeśli mi się uda, wolę wzruszyć lub rozśmieszyć. Widz sobie z tego wyciągnie to, czego mu potrzeba.

Wciela się pan w postać Tadeusza...

Otrzymałem postać o imieniu Tadeusz. Treść drugiego aktu "Sztuki intonacji" nie pozostawia wątpliwości, że autor sztuki miał na myśli Kantora. Ten Artysta stał się na nowo moim idolem, jak tylko zacząłem pracę nad rolą. Wgłębiłem się w jego twórczość i w jego widzenie teatru. Research, jaki sobie zrobiłem w Krakowie, był bardzo owocny. Kantor to niesamowita postać; mistrz, który nie poprzestawał na własnym geniuszu, ale postanowił edukować poprzez to co i jak tworzył. Jego pasja, poświęcenie, bezkompromisowość, są dla mnie bardzo inspirujące. Był gotów oddać życie za własną ideę. To cechuje wielkich artystów. Nam trzeba się od nich uczyć, uczyć o nich – po to, by iść naprzód, na czym samemu Kantorowi bardzo zależało.

Posiada pan znakomity głos. Możemy się o tym przekonać wybierając się na bardzo dobry musical Teatru Dramatycznego – "Człowiek z La Manchy".

Śpiewam od dziecka. Bardzo to lubię. Kto nie śpiewa, jest człowiekiem nieszczęśliwym! Polecam, nawet pod prysznicem. Podczas pracy nad "Człowiekiem z La Manchy" mieliśmy treningi wokalne z Jackiem Laszczkowskim, polskim śpiewakiem operowym. Wprowadził nas – a ja w to wszedłem naprawdę głęboko – w tajniki śpiewania operowego. Bardzo mnie to zafascynowało. Tu także nie ma miejsca na "ściemę". Wymagające rzemiosło.

Nie było zakusów na spróbowanie sił w śpiewie operowym?

Do tej pory nie. Nigdy nie myślałem, że śpiew operowy będzie w jakikolwiek sposób częścią mojej drogi aktorskiej. Ten zawód zaskakuje! Przy Don Kichocie zatliła się we mnie myśl, że może mógłbym to robić? To daleka i trudna droga, ale jako aktor mógłbym chyba zapytać: na kiedy?

Teatr Dramatyczny w Warszawie ma to szczęście, że posiada wspaniały zespół, który pięknie śpiewa, to wielki dar dla teatru.

Poczucie rytmu, umiejętność śpiewu, muzykalność – to nigdy nie powinno szufladkować aktora w kategorii, powiedzmy, aktora musicalowego. To błędne myślenie, które pokutuje w naszym środowisku. Wręcz przeciwnie, to wszystko podnosi wartość aktora dramatycznego. Wystarczy przyjść do teatru, żeby się przekonać.



Rozmawiała Małgorzata Gotowiec

Teatr Dramatyczny w Warszawie, "Sztuka intonacji" Tadeusza Słobodzianka, w reżyserii Anny Wieczur. Modest Ruciński jako Tadeusz Kantor. Zdjęcia K. Bieliński

7 stycznia próbę generalną obejrzała – Małgosia
Najbliższe spektakle – 19 i 20 lutego oraz 18, 19 i 20 marca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz