wtorek, 20 czerwca 2017

Maksymilian Rogacki: Nie wyobrażam sobie życia bez teatru

Mąż, żona, on i ona. Miłosny czworokąt oszukujących i oszukiwanych, którzy sami zdradzając – szczerze się dziwią, że zostali zdradzeni. Wacław ma romans z Justyną. Justyna równolegle spotyka się z Alfredem. Alfred bywa częstym gościem u Elwiry. Elwira ukrywa podwójne życie przed Wacławem.
                                                  
                                               „Nie ludzie nami rządzą, lecz własne słabości”

                                                                          Alfred

Pikantna Fredrowska komedia „Mąż i żona” przeniesiona w barwne lata trzydzieste XX wieku. W czasy, kiedy kobiety stały się bardziej wyzwolone, zaczęły nosić spodnie, palić papierosy, pracować, czyli zarabiać pieniądze, a mężczyźni oszaleli na punkcie samochodów z silnikiem V8. Nocne lokale były pełne zakochanych, obok których nie było już przyzwoitek, a Hanka Ordonówna śpiewała o tym, jak miłość pięknie tłumaczy zdradę i kłamstwo, i grzech. Przenikliwość hrabiego Fredry w podglądaniu ludzi, którzy pędzą za rozkoszą nie ma sobie równych w literaturze, a młodzi aktorzy Teatru Polskiego w Warszawie znakomicie sztukę przenieśli na Scenę Główną. - Jak ktoś z widowni podczas premiery powiedział - „Jak za spektakl bierze się Jarosław Kilian – musi być sukces” i trudno się z tym nie zgodzić.



O najnowszej premierze Teatru Polskiego w Warszawie rozmawiamy z Maksymilianem Rogackim, wcielającym się w postać Wacława.

Hrabia Aleksander Fredro, Jarosław Kilian, Dorota Kołodyńska i Wasza niezwykle zgrana grupa aktorów, to powinien być sukces.

Dziękuję bardzo za te ciepłe słowa. Bardzo wierzymy, że tak właśnie będzie. Przyznam, że współpraca z wybitnymi twórcami – mam na myśli  Jarosława Kiliana, Dorotę  Kołodyńską, ale i Mirosława Poznańskiego, a także moje koleżanki i kolegów, którzy są po prostu wspaniali, to czysta przyjemność. Mam nadzieję, że efekty tej współpracy, że łzami śmiechu i wzruszenia, będą mogli państwo oglądać w Teatrze Polskim. 

Nie jest dziś łatwo zachować styl fredrowski, a jednocześnie tak zrobić spektakl, aby dotrzeć do jak najszerszej widowni, bo z pewnością chcecie przyciągnąć na sztukę widzów w różnym wieku. Jak to dobrze zrobić?

To jest ciekawe pytanie, trudne i proste zarazem. Wydaje mi się, że odpowiedź jest w gruncie rzeczy prosta. Jeżeli chce się jakąś prawdę odkryć w tekście, to zawsze będzie to współczesne, bez względu na to, czy będziemy chodzić po scenie w kontuszach, w surdutach, czy w jeansach. Reszta jest kwestią estetyki i pewnego stylu. Natomiast najważniejsze dla aktora jest poszukiwanie w tym wszystkim prawdy - w tekście, w myśli. Problemy nie zmieniają się z biegiem lat. Kwintesencją dobrej literatury jest to, że jest ona zawsze aktualna. Zmieniają się style mówienia, zmienia się słownictwo, czasem zmienia się wiersz, ale ludzie pozostają tacy sami ze swoimi problemami. Jest to troszkę smutne, troszkę śmieszne, ale tak już jest.

Miłosny czworokąt…nie za mocno przesadzone?

Świat przedstawiony przez Fredrę jest troszkę przerysowany, ale nie jestem przekonany, że jest to aż tak dalekie od rzeczywistości. Wręcz uważam, że taka sytuacja jest jak najbardziej prawdopodobna, ale cóż, taki jest świat i my tego nie zmienimy. Warto czasem przejrzeć się w lustrze, zajrzeć nieco głębiej w swoje wnętrze. Rządzą nami słabości – żądza i pycha, zawsze tak było. 

Ciekawy projekt reżysera, który umiejscowił akcję sztuki w Warszawie w chwili wybuchu II Wojny Światowej. 
Jest to bardzo ciekawy pomysł Jarosława Kiliana i jak się okazuje, ma to swój głęboki sens. To, co zawsze szanuję w pracy reżysera, to interpretacja tekstu sztuki. Sposób, w jaki interpretuje ten tekst Jarosław Kilian, jest w jakimś sensie adekwatny do teraźniejszości. Dodatkowo reżyser bierze pod uwagę nasze spostrzeżenia - i to także bardzo cenię i szanuję. Wydaje mi się, że umiejscowienie akcji w 1939 roku odkrywa w tekście Fredry nowe pokłady znaczeń.

Pozwolił Wam reżyser wykorzystać własne pomysły?

Oczywiście, współpraca z Jarosławem Kilianem polega też na tym, że on potrafi słuchać i rozmawiać. Dodam także, że zawsze jest to współpraca na najwyższym poziomie. Nigdy nie narzuca nam czegoś, czego byśmy nie zaakceptowali. Wspólnie tworzymy przedstawienie. Wszyscy czujemy się kreatorami spektaklu, i przez to bardziej jest on nasz. To jest bardzo cenne.

Gracie razem w teatrze od kilku lat. Dobrze się znacie, to też jest kluczem do stworzenia fajnego przedstawienia.  

W Teatrze Polskim pracuję od 2007 roku. Dyrektor Andrzej Seweryn sześć lat temu zaczął budować zespół aktorski i efekty widzimy dziś. Budowa Zespołu jest procesem trudnym i złożonym, ale także niezwykle cennym. Najlepsze Zespoły tworzą się po kilku, kilkunastu latach. Na pewno ma to niebagatelny wpływ na jakość tworzonych przez nas przedstawień.



Jakie wartości daje teatr w tych trudnych dla tej instytucji czasach?  
Dla mnie teatr jest taką wartością artystyczną, której nie sposób znaleźć gdzie indziej. Na pewno nigdy z tego nie zrezygnuję. Wyobraźnia, której można używać w teatrze, którą można budować w teatrze nie ma sobie równych, oczywiście z całą miłością do kina. Natomiast ta teatralna jest inna i cudowna w swojej prostocie. Myślę, że teatr trzeba kochać. Każdy spektakl jest inny, każdy spektakl jest świętem. Istnieje także specyficzny kontakt między widzem, a aktorem. Teatr to jest to, co się dzieje tu i teraz – wspaniałe doświadczenie. 

Dobrze się Pan czuje w klasyce.

Profil naszego teatru jest głównie nastawiony na klasykę, ale w naszym repertuarze można znaleźć też i spektakle, których interpretacja tej klasyki jest bardziej współczesna. Najlepszym przykładem jest inscenizacja sztuki „Szkoda, że jest nierządnicą” pióra Johna Forda w reżyserii Dana Jemmetta. Tekst napisany w czasach młodości Szekspira, w czasach teatru elżbietańskiego, a przeniesiony przez reżysera na czasy współczesne. Odpowiadając na Pani pytanie: tak, bardzo dobrze czuję się w klasyce i uważam, że dobrze zrobionej klasyki brakuje dziś w Polsce.

Nie jest dziś łatwo zrealizować ciekawą inscenizację Fredry. Nie ma co daleko szukać. Spektakl „Dożywocie” nie do końca trafił do publiczności. Po krótkim graniu pożegnano się już z tytułem.

To prawda. Z tym sukcesem to nie jest prosta sprawa. Przy "Mężu i żonie", jak zawsze, pracowaliśmy nad tym, żeby się udało. Myślę, że jesteśmy na bardzo dobrej drodze, żeby przedstawienie dotarło do wielu i zadowoliło różne gusta. I żebyśmy grali je długo. Bardzo na to liczymy i zapraszamy do Teatru Polskiego już w nowym sezonie. 

Rozmawiała Małgosia

Aleksander Fredro "Mąż i żona", Teatr Polski w Warszawie, Maksymilian Rogacki, foto Magda Hueckel.
Na zdjęciach Piotr Bajtlik i Maksymilian Rogacki.

Oglądała 18 maja - Małgosia
Najbliższe spektakle - 13, 14, 16, 17 września

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz