czwartek, 9 marca 2023

Paweł Gasztold-Wierzbicki o nowej sztuce w Teatrze Ateneum

Teatr Ateneum w Warszawie zaprasza na nowy spektakl - "Wzrusz moje serce" - izraelskiego dramatopisarza i reżysera teatralnego Hanocha Levina.
Sztukę wyreżyserował Artur Tyszkiewicz, znany w świecie teatralnym jako "specjalista od Levina", twórca kilku znakomitych spektakli opartych na jego sztukach (m.in. w Ateneum wyreżyserował w 2011 r. "Shitza"). W głównych rolach najnowszego spektaklu zobaczymy Łukasza Simlata, Julię Kijowską i Grzegorza Damięckiego, a partnerują im bardzo zdolni młodzi adepci Akademii Teatralnej, będący na progu teatralnej drogi – Paweł Gasztold-Wierzbicki, Jan Wieteska i Jakub Pruski.
"Wzrusz moje serce", to sztuka mało jeszcze znana w naszym kraju, ale jej autor, nieżyjący już dramatopisarz, od pewnego czasu jest coraz bardziej u nas popularny. Hanoch Levin był wspaniałym obserwatorem i znakomicie przelewał te swoje obserwacje i spostrzeżenia na papier.
Paweł Gasztold-Wierzbicki jest bohaterem naszego najnowszego materiału teatralnego, w którym rozmawiamy o najnowszej sztuce tak lubianego teatru ze stołecznego Powiśla.



Wyglądacie jak z broadwayowskiego musicalu - taki był zamysł?

Tak, chcieliśmy nadać spektaklowi nieco hollywoodzkiego blichtru, tak żeby nasza obecność - moja, Janka i Kuby – aby ona była całkowicie odrealniona od tego otaczającego nas scenicznego świata. Dlatego te kostiumy, które mamy na sobie, rzucają się w oczy, to ma zwrócić na nas uwagę. Nasze zadanie na scenie w tym spektaklu jest czysto choreograficzne, nie znaczy to, że jest pozbawione jakiegoś czaru i uroku, ale ta choreografia podbija ten efekt pełnego oderwania od rzeczywistości. Jesteśmy w całkowitej kontrze do głównych bohaterów – mówi w rozmowie z nami najmłodszy aktor Teatru Ateneum, Paweł Gasztold-Wierzbicki.

Powiedz coś więcej o Waszych bohaterach?

Postaci, które gramy ja, Kuba i Janek, są to postaci bardzo równorzędne, pełnimy tę samą funkcję. Bardzo często jesteśmy równocześnie na scenie, mamy jakieś wspólne zadanie, trudno tu powiedzieć o charakterze, o jakimś profilu psychologicznym tych postaci, dlatego, że tego nie ma. Zadanie naszej trójki było zupełnie inne na ten spektakl. Nie mieliśmy budować żadnych charakterów, ani charakterystyczności - nic z tych rzeczy. Ciężko nawet nazwać nasze postaci ludźmi, choć oczywiście funkcjonujemy w tym spektaklu i rzeczywiście jesteśmy kochankami bohaterki granej przez Julię Kijowską. Nasz dyrektor i reżyser Artur Tyszkiewicz podczas prób lubił nazywać nas fantomami. My w tej historii bardziej jesteśmy niż żyjemy. Natomiast charakter, jaki razem kreujemy, ma stwarzać coś na wzór tajemniczości, ma być bardziej enigmatyczny niż realny, nasza obecność ma być odrealniona. Dlatego, kiedy wychodzimy na scenę, jesteśmy w sztywnych ramach, mamy konkretne ruchy, precyzyjnie ustawione i wyreżyserowane przez reżysera i naszą choreografkę. To wszystko ma sprawić, że nikt nie będzie patrzył na nas jak na ludzi, ale bardziej jak na element dekoracji. Może to brzmi nieco wyszukanie, ale inaczej nie da się tego nazwać. Jakbym miał powiedzieć komuś, kto kompletnie nic nie wie o tym spektaklu, jaka jest moja rola, to najprościej - gramy kochanków - jednak tylko powiedzieć, że gramy kochanków, to jest za mało. Nasze zadanie jak już wspomniałem jest choreograficzne, z kolegami gramy ze wspólnym wyrazem twarzy, jesteśmy multiplikacją jednego człowieka.

To pewnie jest Twoje pierwsze spotkanie z twórczością Levina?

Jako grającego na scenie w spektaklu – tak. Natomiast jako autor nie jest mi tak obcy – zapoznawałem się z jego twórczością jako widz. Widziałem "Kruma", a teraz dotykam twórczości Levina osobiście, pracując, poznając – to jest dla mnie nowe doświadczenie, jak taki powiew świeżości.

Hanoch Levin był wspaniałym obserwatorem...

Bardzo dobry obserwator, dobry słuchacz, to jest bardzo cenne. Od pierwszego czytania tekstu, zobaczyłem, że jest w porządku, wiem o co mu chodziło. Dobry język, dobre tłumaczenie, spostrzeżenia człowieka. Wszystko to jest dla mnie jasne i przekonujące. Akademia Teatralna to czas na odkrywanie i poznawanie – po to też są te studia. Wtedy zacząłem go odkrywać. Teraz mam pierwszą styczność - może skromną - ale od czegoś trzeba zacząć.

Za Tobą i kolegami pierwsze miesiące pracy w teatrze, jak je opiszesz?

Zacznę od tego, że zostaliśmy wszyscy, cała nasza trójka bardzo ciepło przyjęci do teatru Ateneum, za co jestem niesamowicie wdzięczny. Od razu łatwiej się wchodzi, nabiera pewności siebie. A ta pewność siebie na scenie jest niesamowicie przydatna, a nawet konieczna. Jesteśmy też młodszymi członkami zespołu od całej reszty i nie stanowimy dla naszych kolegów, koleżanek jakiejś, nazwijmy to konkurencji. I dzięki temu wiemy, że zespół nie postrzega nas jako pewnego rodzaju zagrożenie. Pan Grzegorz Damięcki przez cały czas trwania prób odnosił się do nas ze szczególną sympatią, z czego bardzo się cieszymy. To jest niezwykle miłe, ale i na początku drogi teatralnej bardzo potrzebne, aby uwierzyć, że to co robię ma sens i jest zauważone….dobre. Reszta przyjdzie z czasem…

Rozmawiała Małgorzata Gotowiec



Teatr Ateneum w Warszawie
"Wzrusz moje serce" Hanocha Levina w reżyserii Artura Tyszkiewicza
1. zdjęcie (na czerwonym tle): Pix and Me, 2. zdjęcie: Krzysztof Bieliński
Najbliższe spektakle – 22, 23, 24 marca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz